Płacz Brazylii, triumf futbolu

Widzieliśmy mnóstwo goli, klęski faworytów i narodziny nowych gwiazd. Dla gospodarzy mistrzostwa świata miały być radością i dumą, a były upokorzeniem. Brazylia już?nie jest ojczyzną pięknej gry.

Publikacja: 14.07.2014 01:41

Keylor Navas – bramkarz reprezentacji Kostaryki był jednym z bohaterów mundialu

Keylor Navas – bramkarz reprezentacji Kostaryki był jednym z bohaterów mundialu

Foto: AFP, Gabriel Bouys Gabriel Bouys

Michał Kołodziejczyk ?z Rio de Janeiro

Nie wystarczy zorganizować mistrzostw świata, by je wygrać. Brazylijczycy jakby o tym zapomnieli. Luiz Felipe Scolari przejmował drużynę półtora roku temu, by gasić pożar. Wcześniej odcinał już kupony od sławy, pracował dla pieniędzy w uzbeckim Bunyodkorze Taszkient, jednak kiedy ojczyzna go wezwała, by ratował reprezentację przed mundialem na własnych boiskach, nie odmówił. – Wiedziałem, jakie jest ryzyko – mówił po porażce 1:7 z Niemcami w półfinale.

Chyba jednak nie wiedział. Wszedł drugi raz do tej samej rzeki, w 2002 roku wywalczył już przecież z Brazylią mistrzostwo świata i być może myślał, że jego magia ciągle działa. Zbudował zespół pełen złudzeń, wiara w narodzie wróciła, gdy prowadzona przez niego reprezentacja wygrała Puchar Konfederacji rozgrywany rok przed mundialem. Fred strzelił wtedy pięć goli, a w finale Brazylia rozbiła Hiszpanię 3:0.

Teraz to właśnie Fred będzie miał najcięższe życie. Kiedy dwa dni po półfinale z Niemcami odwiedziliśmy siedzibę klubu Fluminense, w którym gra na co dzień, jego pracownicy mówili: – Nie żartujcie z niego, bo zrobicie drugiego Barbosę. Jemu trzeba współczuć.

Moacir Barbosa był bramkarzem, który po porażce 1:2 z Urugwajem następne pół wieku spędził w biedzie, obwiniany o tamtą porażkę. Problem Freda jest trochę inny – rzeczywiście grał słabo, ale najgorsze jest to, że jako jedyny piłkarz z podstawowego składu występuje na co dzień w Brazylii. Koncert gwizdów będzie go witał na każdym stadionie.

Scolari tak naprawdę dokonał wielkiej rzeczy, dochodząc z Brazylią do półfinału mundialu, bo ta drużyna na półfinał nie zasługiwała. Dopóki grał Neymar, były zwycięstwa, to, co się stało później, tak naprawdę trudno wytłumaczyć.

Brazylia pobiła rekordy, ale nie takie, o jakie jej chodziło. Drużyna Scolariego straciła 14 goli, najwięcej ze wszystkich gospodarzy mundiali w historii. Od 28 lat nikt nie miał gorszej defensywy. W 1986 roku 15 bramek pozwoliła sobie wbić Belgia.

Na trzech poprzednich mundialach Brazylijczycy stracili łącznie dziesięć bramek. Hańby na całe życie z obecnego składu uniknie chyba tylko Neymar, ze Scolariego kpi cały kraj, uśmiech na treningu przed meczem o trzecie miejsce spowodował lawinę krytyki

– Z czego się tak cieszysz, Felipao? – pytały gazety na pierwszych stronach. Trener ma iść precz, mistrzostwa świata z 2002 roku nikt nie pamięta. Rynkowa wartość Scolariego jest teraz tak niska, że stać byłoby na niego nawet PZPN.

Pożegnanie mistrzów

Ale mundial w Brazylii nie był tylko klęską gospodarzy. Aż trzy wielkie reprezentacje europejskie nie wyszły z grupy, w związku z tym od kilku tygodni jest o nich ciszej. Najboleśniej upadła Hiszpania. Mistrz świata z RPA, mistrz Europy z 2008 i 2012 roku przyjechał do Ameryki Południowej z klapkami na oczach. Vicente del Bosque przez lata był wizjonerem i widocznie tak bardzo przywiązał się do wypracowanych schematów, że uznał je za nienaruszalne na zawsze.

Trener Hiszpanów nie chciał zauważyć, że tiki taka umarła w Barcelonie, że jego piłkarze są syci sukcesów, że tylko przewietrzenie składu, a przede wszystkim wymyślenie innej taktyki niż mordowanie rywali podaniami, może przynieść sukces.

Del Bosque przywiózł do Brazylii starą, wypaloną drużynę, jakby niczego nie uczyła go historia. Francja w 2002 roku także nie wyszła z grupy, jako ówczesny mistrz świata i Europy, a sygnałów o tym, że z Hiszpanią może być podobnie, nie brakowało.

To nie przypadek, że Iker Casillas jest rezerwowym w Realu, to nie przypadek, że Xavi po 16 latach gry w Barcelonie przeszedł do klubu Al-Arabi. Mistrzowie są zmęczeni, wolą już tylko zarabiać na swojej sławie, zresztą nie da się ukryć, że zwyczajnie się zestarzeli – Xavi ma 34 lata, Xavi Alonso 33, Andres Iniesta 32.

Dla nich to był raczej ostatni mundial. Del Bosque wymyślił jedną nowość, dorzucił do składu piłkarza, jakiego do tej pory nie miał, naturalizowanego Brazylijczyka Diego Costę. I znowu się oszukał, bo po pierwsze, Costa w Brazylii był na każdym meczu wyzywany od zdrajców, a po drugie, zupełnie nie potrafił się dopasować do gry zespołu. A może inaczej – potrafił się dopasować tak bardzo, że nie dał tej drużynie niczego nowego.

W Hiszpanii popsuło się coś jeszcze, być może najważniejszego, coś, co decydowało o sukcesach w poprzednich latach – atmosfera. Del Bosque po porażce z Holandią 1:5 i Chile 0:2 całą winę wziął na siebie, bo zawsze miał klasę, ale później z Kurytyby, gdzie Hiszpanie mieli swoją bazę, zaczęły dochodzić niepokojące głosy.

Cesc Fabregas wyrzucony z treningu, inni piłkarze obrażeni na cały świat, niewidzący winy w sobie. To pokolenie się skończyło, nie stać go już na wejście na szczyt. Del Bosque pozostał trenerem reprezentacji, teraz przed nim najtrudniejszy test. Kontrakt obowiązuje go jeszcze przez dwa lata.

Piłkarz ?z naklejkami

Po kompromitacji przed czterema laty, kiedy reprezentacja Włoch, ówczesny mistrz świata, nie wyszła z grupy, w której mierzyła się z takimi potęgami jak Nowa Zelandia i Słowacja, tym razem Włosi jechali na mundial pełni nadziei.

Cesare Prandelli dwa lata temu doprowadził zespół do wicemistrzostwa Europy. Włosi widzieli w nim zbawcę, bo wreszcie znalazł się trener, który potrafił pozostać w cieniu piłkarzy. Bez większych sukcesów w klubach, które prowadził, w reprezentacji zbudował ekipę, która nie tylko dobrze grała, ale szanowała się także poza boiskiem. Potrafił dogadać się nawet z Mario Balotellim.

Włosi w Brazylii zaczęli świetnie, bo w położonym w środku amazońskiej dżungli Manaus pokonali 2:1 Anglię. Nie narzekali na klimat, nie obrażali gospodarzy, nie zdecydowali się nawet na kurację antymalaryczną. Po prostu wyszli na boisko i wygrali, a Andrea Pirlo zaczął przekonywać, że może przeżywać młodość po raz kolejny.

To, że Włosi nie wyszli z grupy, bo przegrali dwa kolejne mecze – z Kostaryką i Urugwajem po 0:1, może jednak oznaczać kres takich rozgrywających jak Pirlo. On sam na kolejnym mundialu już nie zagra, ale być może dla takich jak on za cztery lata w ogóle nie będzie miejsca na boisku. Elegancka gra wyszła z mody, sukcesy zdobywa się szybkością.

Prandelli natychmiast po turnieju podał się do dymisji, mimo że w maju przedłużył z federacją umowę. Próbowano go zatrzymać, ale podpisał kontrakt z Galatasaray Stambuł, dodając, że opuszcza Włochy także dlatego, iż grożono jego rodzinie. Całą winę wziął na siebie, a przedłużanie kontraktu tuż przed mundialem uznał za jedną z przyczyn załamania formy.

Do piłkarzy dotarło zapewne, że Prandelli dostał gigantyczną podwyżkę, że stał się trzecim z najlepiej zarabiających trenerów na mistrzostwach. – Czuję się źle z powodu wyników osiągniętych przez Italię, ale takie są skutki naszego piłkarskiego cynizmu. Coś się zmieniło w momencie, kiedy podpisałem nową umowę – stwierdził trener.

Po powrocie do Włoch piłkarze znaleźli kozła ofiarnego, Mario Balotelli w decydującym meczu z Urugwajem został zdjęty z boiska w przerwie, koledzy nazwali go chłopakiem z albumu Panini. Napastnik Milanu przed turniejem kupił sobie taki album, a we wszystkich miejscach przeznaczonych na zdjęcia piłkarzy reprezentacji Włoch powklejał swoje. – To nie jest żaden wielki mistrz. Został mu już tylko strzał – powiedział o Balotellim Prandelli.

Anglicy, jadąc pierwszy raz na mundial, nie obiecywali zwycięstwa. To trochę upokarzające dla ojczyzny futbolu, skąd Charles Miller przywiózł do Brazylii pierwszą piłkę, ale na pewno zdrowe podejście. Anglicy, podobnie jak Włosi, zostali w grupie, puścili przodem Kostarykę. Udało im się wywalczyć raptem jeden punkt, strzelić dwa gole, a mimo to angielskie tabloidy nie zrobiły ze swoich piłkarzy osłów.

Roy Hodgson pozostał na stanowisku, bo obiecał zmianę pokoleniową. Steven Gerrard, Frank Lampard żegnają się z kadrą, John Terry zrobił to wcześniej, czas na młodzież. Prezydent angielskiej federacji Greg Dyke zapowiedział, że selekcjoner zostanie rozliczony dopiero po mistrzostwach Europy w 2016 roku, bo wtedy tacy piłkarze jak 22-letni Jack Wilshere czy 19-letni Raheem Sterling dojrzeją do presji wielkiego turnieju.

Siła od górników

Hiszpanie, Włosi czy Anglicy brzydko pożegnali się z mundialem, ale to był turniej, po którym większość przegranych witana była w swoich krajach z orkiestrą na lotnisku. Zaczęło się od Chile, które przegrało z Brazylią dopiero po rzutach karnych, a Mauricio Pinilla w ostatniej minucie dogrywki trafił w poprzeczkę. Chilijczycy pokazali to samo co cztery lata wcześniej w RPA – pasję i świeżość. Z Alexisem Sanchezem i Arturo Vidalem stworzyli zespół, który powinien zajść dalej.

Podeszli do mundialu śmiertelnie poważnie, furorę robiła reklama jednego z chilijskich banków, który motywował piłkarzy, używając do tego zdjęć uratowanych górników z katastrofy w Copiapo. Wtedy wszystkim wydawało się, że nikt nie może przeżyć, a nie było żadnej ofiary, mimo 70 dni spędzonych pod ziemią. W reklamie górnicy wsypują ziemię do puszek i wysyłają piłkarzom: „weźcie od nas siłę" – mówili do swoich zawodników. – Chile jest z was dumne. Jesteście przykładem siły i daliście nam wiele chwil radości – stwierdziła na lotnisku w Santiago prezydent Michelle Bachelet, która po to, by przywitać drużynę, przełożyła spotkanie z Barackiem Obamą.

Pasja nagradzana była także przez kibiców reprezentacji Meksyku i Algierii. Meksykanie znowu, zamiast wygrać, napisali historię tragiczną. Na meczach tej drużyny szybkie akcje powodowały przeciągi na stadionie, w 1/8 finału przeciwko Holandii piłkarze Miguela Herrery prowadzili 1:0 do 88. minuty, a w 94., ostatniej doliczonego czasu, stracili gola na 1:2.

Nieco mniej dramatycznie wyglądało pożegnanie z turniejem Algierii, która do dogrywki zmusiła wielkich Niemców. W tamtym meczu, gdyby nie Manuel Neuer w bramce, mogliśmy być świadkami równie wielkiej sensacji co półfinałowa porażka Brazylii z Niemcami 1:7.

Berlin stolicą

Mundial w Brazylii potwierdził jedno: trzeba mieć plan. Nie zmieniło tego nawet dojście do finału Argentyny, ale ją trzeba traktować wyjątkowo, bo ma w składzie kogoś takiego jak Leo Messi. Plan mieli Niemcy – długi, bo 12-letni, opracowany przez Juergena Klinsmanna i Joachima Loewa ze stoperem w ręku i dietetykiem w sztabie. Plan wychowania pokolenia, które gra w piłkę, a nie tylko ją kopie. Niemcom się to udało, Loew przywiózł do Brazylii skład pełen głodnych sukcesów zawodników. Jako juniorów nauczono ich nie tylko wygrywania, ale także tego, co to jest „futebol arte". Styl przez dekady liczył się głównie w Brazylii, teraz liczy się także w Berlinie. Brzmi niewiarygodnie, ale to właśnie efekt zmian, na które zdecydowali się Niemcy.

Przed finałem zagrali oni dwa genialne koncerty, ale między nimi było gorzej. Po pokonaniu Portugalii 4:0 na inaugurację następny wielki mecz zagrali dopiero w półfinale z Brazylią.

Piłkarze Loewa irytowali się po meczach z Algierią czy Francją, które wygrali minimalnie i z problemami. – Gdybyśmy byli reprezentacją Włoch, wszyscy zachwycaliby się naszymi umiejętnościami taktycznymi. Mundial to nie jest cyrk, tu liczą się zwycięstwa – mówili.

To miał być turniej Belgów, którzy mają genialne pokolenie, a nie był tylko dlatego, że to pokolenie jest jeszcze w wieku dziecięcym. Kiedy jednak patrzyło się na grę drużyny Marca Wilmotsa, nie dziwił spokój trenera. Wilmots nie oczekiwał cudów, z Argentyną w ćwierćfinale przegrał 0:1 i tłumaczył, że to świetny wynik. Jeśli Belgia za dwa lata we Francji nie dojdzie do półfinału, będzie mógł narzekać.

Argentynie strachu w 1/8 finału napędzili Szwajcarzy, którzy od Euro 2008 rok po roku idą w górę. Wybrali trochę inną drogę, oparli reprezentację na potomkach imigrantów. Ottmar Hitzfeld zbudował drużynę z zawodników tak wyszkolonych technicznie, że gdyby zamienić im koszulki na argentyńskie w tamtym meczu w Sao Paulo, nikt by się nie zorientował. Szwajcarzy odpadli, tracąc gola w 118. minucie.

Plan mieli także Kolumbijczycy, chyba największa rewelacja mistrzostw, ale to był plan większy niż piłkarski. To, że ta drużyna zaszła tak daleko, to efekt walki rządu z narkogangami. Po 20 latach od śmierci Andresa Escobara, której pośrednią przyczyną był samobójczy gol zdobyty na mundialu w USA, reprezentacji Kolumbii bali się wszyscy. Trener Jose Pekerman zaczął tam pracę, zdając sobie sprawę, że trafił na pierwsze „normalne" pokolenie zawodników o wielkich umiejętnościach, któremu brakowało tylko ładu taktycznego. Zaszedł wysoko, ale za cztery lata ta reprezentacja może być jeszcze wyżej.

Kibice rządzą

Ten mundial będzie pamiętany z powodu upokorzenia gospodarzy, pięknej gry Niemców, kostarykańskich cudów, goli Jamesa Rodrigueza, szaleńczego ataku zębami Luisa Suareza, końca Hiszpanii oraz miłości do futbolu fantastycznych kibiców.

Brazylijczycy robili znakomitą atmosferę na każdym meczu, śpiewając o tym, jak są dumni, że urodzili się właśnie w tym kraju, ale chyba jeszcze lepsi byli goście z Argentyny. Dzień przed finałem zasiedlili sambodrom w Rio de Janeiro, przyjechało ich ponad 100 tysięcy. Zanim Brazylia przegrała 1:7 z Niemcami, śpiewali tylko o tym, że Maradona jest lepszy od Pelego. A potem zaczęli festiwal szyderstw. „Brazylio, powiedz siedem" albo rytmiczne, powolne odliczanie każdego gola wbitego Julio Cesarowi przez gości z Berlina. Ci kibice byli najlepsi na tym turnieju, zdobyli swoje mistrzostwo świata.

Co jeszcze zapamiętamy z Brazylii? Tradycyjne kłopoty drużyn z Afryki, z aresztowaniem prezydenta federacji Nigerii i zawieszeniem jej w FIFA na czele. 3 miliony dolarów przywiezione dla piłkarzy Ghany w gotówce samolotem i całkowita kompromitacja na turnieju. Dobra gra Stanów Zjednoczonych, strach, że soccer zje futbol, coraz większy. No i pieniądze. Fabio Capello został z Rosjanami w grupie. Nie ma tam teraz dobrej prasy. A za cztery lata mundial w Rosji.

Michał Kołodziejczyk ?z Rio de Janeiro

Nie wystarczy zorganizować mistrzostw świata, by je wygrać. Brazylijczycy jakby o tym zapomnieli. Luiz Felipe Scolari przejmował drużynę półtora roku temu, by gasić pożar. Wcześniej odcinał już kupony od sławy, pracował dla pieniędzy w uzbeckim Bunyodkorze Taszkient, jednak kiedy ojczyzna go wezwała, by ratował reprezentację przed mundialem na własnych boiskach, nie odmówił. – Wiedziałem, jakie jest ryzyko – mówił po porażce 1:7 z Niemcami w półfinale.

Pozostało 97% artykułu
Piłka nożna
Polska to łatwiejszy rywal? Hiszpania i Holandią stoją przed dylematem
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Piłka nożna
Jakub Kiwior na huśtawce. Czy pozostanie w Arsenalu?
Piłka nożna
Koniec z Viaplay. Premier League będzie miała nowego nadawcę
Piłka nożna
Eliminacje mistrzostw świata. Kiedy i z kim zagra reprezentacja Polski?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Piłka nożna
Loteria wizowa. Z kim zagra Polska o mundial w 2026 roku?