To czwarty tytuł Niemców, ale pierwszy po zjednoczeniu i kolejny dowód, że jeśli oni do czegoś się wezmą, to cel zrealizują, choćby mieli czekać lata.
Kiedy jesienią 1990 roku RFN i NRD połączyły się w jedno państwo, Franz Beckenbauer, trener reprezentacji RFN, która kilka miesięcy wcześniej triumfowała na mundialu we Włoszech, powiedział: – Bardzo przepraszam wszystkich naszych boiskowych przeciwników, ale od kiedy wschodnie landy są z nami, będziemy panować w futbolu przez lata.
Przepowiednia się nie sprawdziła. NRD nic nie dała niemieckiemu futbolowi z wyjątkiem Matthiasa Sammera. No, może jeszcze mistrza świata Toniego Kroosa, który urodził się w NRD, ale kiedy zniknęła, nie miał jeszcze roczku. Berti Vogts, lepszy piłkarz niż trener, zdobył jeszcze z Niemcami w roku 1996 tytuł mistrza Europy, ale od tamtej pory nie zajęli oni w żadnym turnieju pierwszego miejsca. Za czasów trenera Rudiego Voellera Niemcy remisowali nawet z Litwą, Islandią i z trudem pokonali Wyspy Owcze. I jak to Niemcy, z tym samym Voellerem zdobyły wicemistrzostwo świata w Korei i Japonii (2002).
Przełom nastąpił w roku 2004, kiedy trenerem został partner Voellera z ataku Juergen Klinsmann (razem zdobyli mistrzostwo świata 1990). Mieszkał już wtedy w Kalifornii, nie miał żadnych doświadczeń trenerskich, był więc kimś takim jak Franz Beckenbauer 20 lat wcześniej: autorytetem, po jaki sięga Niemiecki Związek Piłkarski (DFB), kiedy wszystko inne zawodzi.
Klinsmann nie rewolucjonizował systemu szkolenia, tylko zmieniał mentalność rodaków. Już jako piłkarz miał szersze horyzonty niż jego koledzy, czytał książki, myślał inaczej, swojego volkswagena garbusa stawiał obok porschaków kolegów z Bayernu i to raczej oni mieli problem. W Niemczech było mu za ciasno. Gdy wrócił z USA, zaczął wprowadzać zmiany, o jakich myślał, kiedy był piłkarzem. I tak to się zaczęło.