Mundial rozpoczął w podstawowym składzie – strzelił nawet gola w grupowym meczu z Ghaną (2:2) – ale w rundzie pucharowej musiał ustąpić miejsca prawdziwemu snajperowi – Miroslavowi Klose.
Trener Joachim Loew odszedł od ustawienia z „fałszywą dziewiątką" i postanowił, że w zespole błyskotliwych, kreatywnych, ofensywnych środkowych pomocników powinno się jednak znaleźć miejsca dla snajpera z krwi i kości. Ofiarą tej decyzji został Goetze.
W meczu, który przejdzie do historii niemieckiej i światowej piłki, czyli słynnym już pogromie Brazylii 7:1 w półfinale turnieju, Goetze nie pojawił się na murawie. A jednak to do wychowanka Borussii Dortmund należało ostatnie słowo. Gol strzelony przez niego w dogrywce z Argentyną zapewnił Niemcom czwarte mistrzostwo świata. I spowodował nowy wybuch patriotyzmu u naszych zachodnich sąsiadów.
78. minuta
Niemcy cztery razy byli mistrzami świata, ale to wciąż drużyna z 1954 roku pozostaje tą najbardziej legendarną. To po zwycięstwie nad Węgrami w Bernie Niemcy po raz pierwszy po wojnie przestali się wstydzić manifestowania swoich uczuć patriotycznych. „Wir sind wieder wir" – „znowu jesteśmy kimś" – pisały gazety i wykrzykiwali ludzie.
Gol Goetzego aż tak społecznie ważny nie jest, czasy się zmieniły, a futbol został ostatecznie pozbawiony romantyczności, stając się wielkim biznesem. Dlatego drużyna Joachima Loewa, mimo dokonania rzeczy tak niebywałej, jak upokorzenie Canarinhos w półfinale, równie mitycznego statusu jak bohaterowie z Berna raczej nie zyska.