To miał być mecz lekki, łatwy i przyjemny. Kibice Legii spodziewali się miłego lipcowego wieczoru spędzonego na stadionie ulubionej drużyny.
Początek spotkania mógł dawać złudną nadzieję, że wszystkie te plany się zrealizują. Piłkarze Henninga Berga nie pozwalali rywalom na tworzenie jakichkolwiek sytuacji pod własną bramką, ale sami też nie potrafili przeprowadzić groźnych akcji. Jednak Legia wracała do poważnej gry po długiej wakacyjnej przerwie, być może zawodnicy jeszcze nie do końca potrafili się porozumieć. Widzowie byli przekonani, że mistrzowie Polski po prostu potrzebują czasu, by znaleźć się na właściwych torach.
Dlatego na trybunach stadionu przy Łazienkowskiej zapanowała konsternacja, gdy goście z Irlandii oddali strzał na bramkę Dusana Kuciaka. Za chwilę przeprowadzili kolejną akcję, tym razem zakończoną golem. Ale gracze St. Patrick's nie mieli zamiaru oszczędzać legionistów i atakowali dalej. Obrońcy Legii bezradnie patrzyli, jak przeciwnicy co rusz znajdowali się w strzeżonym przez nich polu karnym. Tylko Opatrzności i niebywałemu szczęściu zawdzięczają to, że grający bez pomysłu Irlandczycy nie zdobyli więcej bramek. Legioniści z ulgą odetchnęli, gdy sędzia zakończył pierwszą połowę. Schodzących do szatni piłkarzy żegnały gwizdy.
Po przerwie gra Legii się nie poprawiła. Za to z minuty na minutę słabli zawodnicy St. Patrick's. I w tym mistrzowie Polski mogli upatrywać swojej szansy. Ale piłka jak od muru odbijała się od zmęczonych rywali, którzy od 60. minuty już nawet nie udawali, że będą próbowali atakować.
Publiczność głośno i w dosadnych słowach wyrażała swoje niezadowolenie. Ale nie pomagały ani prośby, ani groźby. Niektórym kibicom brakowało cierpliwości i już dziesięć minut przed zakończeniem meczu zaczęli opuszczać trybuny. Zapewne, gdy wrócili do domu, żałowali swojej decyzji.