Kilka tygodni przed startem Premiership czołówki angielskich gazet okupują przede wszystkim Louis van Gaal i nowe otwarcie w Manchesterze United oraz zaskakująca lekkość wydawania milionów funtów przez największego sknerę ligi Arsene'a Wengera. Tymczasem może to być ostatni sezon dla dwóch wybitnych piłkarzy: 34–letniego Johna Terry'ego i dwa lata starszego Rio Ferdinanda. Pierwszego umowa z Chelsea wiąże tylko do końca czerwca przyszłego roku, drugi również do tego czasu będzie sportowo dogorywał w beniaminku Queens Park Rangers.
Terry'emu upiekłoby się nawet morderstwo
Urodzony w Londynie Terry przez lata zyskał miano jednej z najbarwniejszych postaci angielskiej piłki, jednocześnie będąc chodzącą gablotą z trofeami. Przez 16 lat na Stamford Bridge wygrał trzy mistrzostwa Anglii, pięć Pucharów Anglii, dwa Puchary Ligi Angielskiej, dwa krajowe superpuchary oraz przede wszystkim Ligę Mistrzów i Ligę Europejską. W Premiership rozegrał łącznie 421 meczów, w których strzelił 34 gole.
Terry był już w klubie, kiedy w 2003 roku w niebieskiej części Londynu nastała era Romana Abramowicza. – Gdy przybył Roman, rozejrzałem się i pomyślałem: „Duzi chłopcy zaczynają teraz przyjeżdżać". Pojawili się Claude Makelele i Juan Sebastian Veron. Wydawało się, że każdego dnia będą podpisywać umowę z nowym zawodnikiem. Pamiętam, jak siedząc na ławce w pierwszym meczu sezonu Ligi Mistrzów, pomyślałem, że nie podoba mi się ta rewolucja w Chelsea! – wspominał niedawno w magazynie „FourFourTwo" Frank Lampard, wieloletni boiskowy druh Terry'ego. Ten być może myślał podobnie, ale mimo że drzwi w szatni The Blues niemal się nie zamykały, bo transfer gonił transfer, to zdołał sobie na lata wywalczyć miejsce nie tylko w składzie, ale też w klubowej historii.
Chociaż i on miewał upadki. Największy w 2008 roku, podczas finału Ligi Mistrzów przeciwko Manchesterowi United. Gdyby trafił do siatki w serii rzutów karnych, dałby drużynie wyśniony puchar. Poślizgnął się jednak i spudłował. Zdjęcia leżącego w strugach deszczu na moskiewskich Łużnikach Terry'ego i bezradnie opadającego na fotel Romana Abramowicza były jednymi z najbardziej dramatycznych w historii finałów.
Tak jak często prowadził Chelsea do wygranych, tak często notował wpadki obyczajowe. W pewnym momencie był w czołówce najbardziej nielubianych piłkarzy ligi. Złożyły się na to przede wszystkim romans z partnerką boiskowego kolegi Wayne'a Bridge'a oraz rasistowski skandal, kiedy miał obrazić w pyskówce zawodnika QPR Antona Ferdinanda. Chociaż go uniewinniono, niesmak pozostał. Musiał się jednak rozstać z opaską kapitana reprezentacji Anglii.