Wbrew pozorom we Francji wciąż panuje system dynastyczny. Chociaż rewolucja francuska miała ostatecznie z nim skończyć, okrutnie rozprawiając się z Burbonami, ostał się w futbolu. Na przełomie lat 60. i 70. panowała niemal niepodzielnie dynastia Saint-Etienne (siedem tytułów w ciągu dziesięciu sezonów), dziesięć lat później rozpoczęła się era Olympique Marsylia (pięć mistrzostw z rzędu, ale ostatnie zabrane przez federację), aż w końcu na początku XXI wieku nastąpił czas Olympique Lyon, który przez siedem kolejnych lat zdobywał trofeum.
Obecnie Ligue 1 znajduje się pod panowaniem dynastii Paris Saint-Germain z jej najwspanialszym przedstawicielem w postaci Zlatana Ibrahimovicia. Sezon 2014/2015 ma być trzecim paryskiej dynastii finansowanej przez arabskich szejków. Konkurentów do tytułu wielu nie ma – jedynie AS Monaco stara się dotrzymać kroku paryżanom, jeśli chodzi o przepych i rozmach. Cóż, w końcu to drużyna z księstwa.
Z Lazurowego Wybrzeża płyną jednak dość niepokojące informacje. Otóż coraz częściej mówi się, że zajmujący 74. miejsce na liście miliarderów „Forbesa" rosyjski biznesmen i właściciel klubu Dmitrij Rybołowlew nawet nie tyle, że się nudzi błyszczącą zabawką, ile zaczyna mieć pewne kłopoty finansowe (oczywiście na poziomie miliardera).
Rosjanin zgodnie z wyrokiem sądu musi zapłacić swojej byłej żonie Elenie nieco ponad 4,5 miliarda dolarów odszkodowania (to najwyższy wyrok w historii sądownictwa), w tym sezonie nie szalał więc na rynku transferowym. Przynajmniej przy zakupach. Chociaż Monaco wypożyczyło z Fulham bramkarza Maartena Stekelenburga, który w 2010 roku zdobył z Holandią tytuł wicemistrza świata.
Rybołowlew przede wszystkim sprzedał do Realu Madryt za 80 milionów euro jedno z odkryć mistrzostw świata – kolumbijskiego pomocnika Jamesa Rodrigueza. Tego samego, którego pozyskał za 45 milionów zaledwie rok wcześniej z Porto. Rodriguez w poprzednim sezonie zaliczył 13 asyst i strzelił dziewięć goli w Ligue 1 i to głównie dzięki niemu Monaco zajęło drugie miejsce.