Reklama
Rozwiń

Dziesięć lat Wayne Rooneya w Manchester United

Wayne Rooney. Przez dekadę rozkochał w sobie trybuny Old Trafford, zirytował je, kokietując inne kluby, a ostatnio został kapitanem nowego Manchesteru United.

Publikacja: 16.08.2014 01:51

Wayne Rooney może rozegrać w tym sezonie nawet 60 spotkań

Wayne Rooney może rozegrać w tym sezonie nawet 60 spotkań

Foto: AFP

Red

„Przez długie lata miałem na twarzy okropne piegi. Nienawidziłem ich i marzyłem, żeby znikły. Mama twierdzi, że raz przyłapała mnie w łazience, jak próbowałem usunąć je z twarzy za pomocą szczotki drucianej. Nie pamiętam tego, ale byłoby to do mnie podobne. Chciałem się ich pozbyć, bo uważałem, że wyglądam dziecinnie, a nawet dziewczęco" – wspominał piłkarz w swojej wydanej w 2012 r. autobiografii „Wayne Rooney. Moja historia".

Kiedy latem 2004 r. jako nastolatek podpisywał kontrakt z Czerwonymi Diabłami, wyglądał niewiele poważniej. Ale piłkarzem był już uznanym. Sir Aleksa Fergusona zauroczył młodzieniec z Evertonu, który w 2002 r. przedstawił się całej Premiership dwoma golami wbitymi Arsenalowi Londyn. „Remember the name: Wayne Rooney!" – krzyknął po pierwszym kapitalnym golu komentator angielskiej telewizji. Ale tak naprawdę nikt tej rady nie potrzebował.

Krowa widzi lepszy świat

Kiedy dziesięć lat temu wchodził do szatni MU, rządzili nią Roy Keane, Paul Scholes, Ruud van Nistelrooy, Rio Ferdinand i Cristiano Ronaldo. W pierwszym sezonie (2004/2005) w nowych barwach 19-letni Wayne zdobył 11 bramek i miał pięć asyst. Dorzucił do tego jeszcze trzy gole w Lidze Mistrzów. W kolejnych latach był gwarancją przynajmniej kilkunastu goli. W sezonach 2009/2010 i 2011/2012 w lidze trafiał do siatki kolejno 26 i 27 razy. Z czasem stał się obok Cristiano Ronaldo tym piłkarzem, wokół którego sir Alex Ferguson organizował grę. Był jednym z głównych architektów aż sześciu tytułów mistrza Anglii i przede wszystkim wygrania w sezonie 2007/2008 Ligi Mistrzów.

Można powiedzieć, że swoją grą dostosował się do Teatru Marzeń. Chwil magicznych miał wiele, a 12 lutego 2011 r. zdobył jednego z najpiękniejszych goli w historii ligi – w derbowym meczu z City po kapitalnym uderzeniu przewrotką z prawie 11 metrów. Łącznie zdobył dla Manchesteru 231 goli w 509 meczach we wszystkich rozgrywkach. Miał również 125 kluczowych podań. Można go również uznać za okaz zdrowia. W ciągu wszystkich sezonów w Manchesterze opuścił w lidze jedynie 46 spotkań.

Były jednak dni, kiedy potrafił rozsierdzić trybuny Old Trafford. Pierwszy raz głośno zaczął się domagać transferu w 2010 r., tłumacząc to „chęcią gry o wyższe cele". To właśnie wtedy z ust byłego już menedżera MU padło słynne zdanie, które tak naprawdę odnosiło się nie tyle do Rooneya, ile całego środowiska i chciwych piłkarzy. – Czasem patrzysz na pole i widzisz krowę. Wtedy myślisz, że jest to lepsza krowa niż ta, którą masz na swoim polu. Niektórzy zawodnicy myślą, że gdzieś jest lepszy świat. Ale to nigdy nie działa w ten sposób – mówił obrazowo Alex Ferguson.

Drugi raz Rooney chciał porzucić Manchester dwa lata później. Tym razem nie podobało mu się, że po przyjściu do klubu Robina van Persiego kazano mu biegać w linii pomocy, czego nigdy nie lubił. Podkreślał, że jest napastnikiem. Obserwujący wojnę domową w United Roman Abramowicz próbował wykorzystać okazję i ściągnąć Rooneya do Chelsea. Padały nawet konkretne sumy, ale zgody na transfer nie było.

Prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy, ile prawdy było w tłumaczeniach zawodnika, czy nie chciał po prostu wytargować dla siebie jak najwięcej. Fakty są jednak takie, że otrzymał w końcu gigantyczną podwyżkę, dzięki której zarabia teraz – według niektórych źródeł – nawet 300 tys. funtów tygodniowo. Nie trzeba było długo czekać na opinie, że legenda klubu, bez względu na zasługi, jest nieprzyzwoicie przepłacana. Gdy się patrzy na wysokość jego pensji, jakże ironicznie brzmi fragment autobiografii, w którym Rooney mówi o pieniądzach. „Kiedyś podczas jazdy na rolkach z moim kuzynem Stephenem wywaliłem się i rozciąłem kolano. Gdy się podnosiłem z ziemi, zauważyłem leżący w rynsztoku 10-funtowy banknot. Zdecydowałem, że podzielę się znaleziskiem ze Stephenem, a drugie 5 funtów dałem mamie, żeby wydała na bingo" – wspominał.

Dowartościowany przez van Gaala

Z klubu chciał odejść również po przyjściu do MU Davida Moyesa. Tego samego, który odkrył jego talent w Evertonie.

Panowie nie darzyli się sympatią od czasu, gdy menedżer pozwał Rooneya do sądu za zniesławienie. Chociaż obaj przyznawali, że topór wojenny zakopali już dawno, długo razem nie popracowali.

Po fatalnym sezonie miejsce Szkota zajął Holender Louis van Gaal. Marudzenie o odejściu z klubu jakby ucichło. Być może dlatego, że nowy boss dał odczuć napastnikowi, jak bardzo jest dla niego ważny. Ostatnio poinformował nawet, że to właśnie Rooney będzie nowym kapitanem drużyny i że to on ma przywrócić United miejsce w Lidze Mistrzów.

– Van Gaal jest wymagającym, ale sprawiedliwym menedżerem. Odkąd objął stery w zespole, pokazał nam inną perspektywę w spojrzeniu na futbol. Taką, jakiej do tej pory nie mieliśmy – mówił Rooney podczas obozu przygotowawczego w Stanach Zjednoczonych.

Problem z głowy(ą)

Polakiem, który na jego temat może powiedzieć najwięcej, jest oczywiście Tomasz Kuszczak, przez lata rezerwowy bramkarz Manchesteru. Wielokrotnie komplementował swojego kolegę, zaznaczając jednocześnie, że jest zwykłym chłopakiem z osiedla, skorym do żartów, który nie zadziera nosa. Najlepiej świadczy o tym anegdota, którą na swoim blogu Kuszczak opisał jakiś czas temu.

– Byliśmy z rodziną w Portugalii w kurorcie niedaleko Faro. Dziesięć dni przy przepięknej pogodzie minęło nam błyskawicznie. Co ciekawe, na tamtejszej plaży spotkałem między innymi... Wayne'a Rooneya. Szedłem z jedną z córek po lody do baru i nagle słyszę, że ktoś krzyczy moje imię. Odwracam się i patrzę, a tam w najlepsze siedzi sobie Wayne wraz z kolegami z Anglii. Był cały „zamaskowany": w czapce i okularach, żeby go nikt  nie rozpoznał. Uśmialiśmy się i wyściskaliśmy serdecznie – wspominał polski bramkarz.

Teraz „Wazza" się ukrywa, ale przez lata pomagał angielskim bulwarówkom zapełniać zdarzeniami ze swego życia wiele stron. Najdziwniejsza chyba historia, którą brytyjskie tabloidy wycisnęły jak cytrynę, nie dotyczyła jednak kwestii sportowych.

Przez długie miesiące do rangi niemal sprawy państwowej urósł problem... powiększającej się łysiny napastnika United. Zawodnik w konspiracji poddał się całkiem skutecznemu zabiegowi przeszczepu włosów. Jeśli wierzyć doniesieniom angielskich bulwarówek, operacja miała trwać prawie dziesięć godzin.

Stracone pokolenie

Największe uderzenie tabloidów wiązało się jednak z informacją, że Rooney zdradzał swoją żonę Coleen. Kiedy małżonka była w ciąży, on miał spędzać miłe chwile w towarzystwie prostytutki Jenny Thompson. Oboje potem za swoje zachowanie publicznie przepraszali.  „Czuję się okropnie winna" – kajała się pani Thompson na łamach „Daily Mail".

Mimo słabszych chwil nigdy nie zarzucano Rooneyowi, że traktuje futbol niepoważnie. Od kiedy zaczął regularnie grać w reprezentacji, należał do grona najbardziej zapracowanych angielskich piłkarzy. Brak sukcesu z drużyną narodową to największa skaza na jego piłkarskim życiorysie.

„Dziesięć lat w Premier League. Wszystkim tym golom i pucharom, które w tym czasie zdobyłem, kartkom, które zarobiłem, kontuzjom, które odniosłem, towarzyszyła jedna tylko myśl: nienawidzę przegrywać. Nienawidzę wręcz obsesyjnie" – pisał w wydanej w tym roku książce „Wayne Rooney – moja dekada w Premier League". Dla Anglii jego pokolenie jednak niczego nie wygrało i już zapewne nie wygra.

Kontrakt wiążący chłopaka z Liverpoolu z Czerwonymi Diabłami wygasa 30 czerwca 2019 r. Jeśli Rooney zdoła wytrwać do tego czasu, opuści Teatr Marzeń jako prawie 34-letni pan.

Wayne Rooney

Ma 29 lat. Pochodzi z Liverpoolu. Karierę zaczynał w Evertonie. W Premier League zadebiutował w wieku 16 lat. Gdy zdobywał pierwszą bramkę w lidze angielskiej, miał 16 lat i 361 dni, co wtedy czyniło go najmłodszym strzelcem w historii. W 2004 r. został kupiony przez Manchester United za 27 milionów funtów. To najwyższa kwota, jaką kiedykolwiek zapłacono za nastoletniego piłkarza.

Rooney był również najmłodszym graczem, który zadebiutował w reprezentacji Anglii. Miał 17 lat i 111 dni, gdy w lutym 2003 r. wystąpił w meczu z Australią (teraz rekord należy do Theo Walcotta).

Zawodnik Manchesteru United dwa razy zdobył nagrodę dla najlepszego młodego piłkarza w Anglii (2005 i 2006) i raz dla najlepszego piłkarza (2010). —mradz

„Przez długie lata miałem na twarzy okropne piegi. Nienawidziłem ich i marzyłem, żeby znikły. Mama twierdzi, że raz przyłapała mnie w łazience, jak próbowałem usunąć je z twarzy za pomocą szczotki drucianej. Nie pamiętam tego, ale byłoby to do mnie podobne. Chciałem się ich pozbyć, bo uważałem, że wyglądam dziecinnie, a nawet dziewczęco" – wspominał piłkarz w swojej wydanej w 2012 r. autobiografii „Wayne Rooney. Moja historia".

Kiedy latem 2004 r. jako nastolatek podpisywał kontrakt z Czerwonymi Diabłami, wyglądał niewiele poważniej. Ale piłkarzem był już uznanym. Sir Aleksa Fergusona zauroczył młodzieniec z Evertonu, który w 2002 r. przedstawił się całej Premiership dwoma golami wbitymi Arsenalowi Londyn. „Remember the name: Wayne Rooney!" – krzyknął po pierwszym kapitalnym golu komentator angielskiej telewizji. Ale tak naprawdę nikt tej rady nie potrzebował.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Piłka nożna
Żegluga bez celu. Michał Probierz przegranym roku w polskiej piłce
Piłka nożna
Koniec trudnego roku Roberta Lewandowskiego. Czas odzyskać spokój i pewność siebie
Piłka nożna
Pokaz siły Liverpoolu. Mohamed Salah znów przeszedł do historii
Piłka nożna
Real odpalił fajerwerki na koniec roku. Pokonał Sevillę 4:2
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Piłka nożna
Atletico gra do końca, zepsute święta Barcelony
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku