„Przez długie lata miałem na twarzy okropne piegi. Nienawidziłem ich i marzyłem, żeby znikły. Mama twierdzi, że raz przyłapała mnie w łazience, jak próbowałem usunąć je z twarzy za pomocą szczotki drucianej. Nie pamiętam tego, ale byłoby to do mnie podobne. Chciałem się ich pozbyć, bo uważałem, że wyglądam dziecinnie, a nawet dziewczęco" – wspominał piłkarz w swojej wydanej w 2012 r. autobiografii „Wayne Rooney. Moja historia".
Kiedy latem 2004 r. jako nastolatek podpisywał kontrakt z Czerwonymi Diabłami, wyglądał niewiele poważniej. Ale piłkarzem był już uznanym. Sir Aleksa Fergusona zauroczył młodzieniec z Evertonu, który w 2002 r. przedstawił się całej Premiership dwoma golami wbitymi Arsenalowi Londyn. „Remember the name: Wayne Rooney!" – krzyknął po pierwszym kapitalnym golu komentator angielskiej telewizji. Ale tak naprawdę nikt tej rady nie potrzebował.
Krowa widzi lepszy świat
Kiedy dziesięć lat temu wchodził do szatni MU, rządzili nią Roy Keane, Paul Scholes, Ruud van Nistelrooy, Rio Ferdinand i Cristiano Ronaldo. W pierwszym sezonie (2004/2005) w nowych barwach 19-letni Wayne zdobył 11 bramek i miał pięć asyst. Dorzucił do tego jeszcze trzy gole w Lidze Mistrzów. W kolejnych latach był gwarancją przynajmniej kilkunastu goli. W sezonach 2009/2010 i 2011/2012 w lidze trafiał do siatki kolejno 26 i 27 razy. Z czasem stał się obok Cristiano Ronaldo tym piłkarzem, wokół którego sir Alex Ferguson organizował grę. Był jednym z głównych architektów aż sześciu tytułów mistrza Anglii i przede wszystkim wygrania w sezonie 2007/2008 Ligi Mistrzów.
Można powiedzieć, że swoją grą dostosował się do Teatru Marzeń. Chwil magicznych miał wiele, a 12 lutego 2011 r. zdobył jednego z najpiękniejszych goli w historii ligi – w derbowym meczu z City po kapitalnym uderzeniu przewrotką z prawie 11 metrów. Łącznie zdobył dla Manchesteru 231 goli w 509 meczach we wszystkich rozgrywkach. Miał również 125 kluczowych podań. Można go również uznać za okaz zdrowia. W ciągu wszystkich sezonów w Manchesterze opuścił w lidze jedynie 46 spotkań.
Były jednak dni, kiedy potrafił rozsierdzić trybuny Old Trafford. Pierwszy raz głośno zaczął się domagać transferu w 2010 r., tłumacząc to „chęcią gry o wyższe cele". To właśnie wtedy z ust byłego już menedżera MU padło słynne zdanie, które tak naprawdę odnosiło się nie tyle do Rooneya, ile całego środowiska i chciwych piłkarzy. – Czasem patrzysz na pole i widzisz krowę. Wtedy myślisz, że jest to lepsza krowa niż ta, którą masz na swoim polu. Niektórzy zawodnicy myślą, że gdzieś jest lepszy świat. Ale to nigdy nie działa w ten sposób – mówił obrazowo Alex Ferguson.
Drugi raz Rooney chciał porzucić Manchester dwa lata później. Tym razem nie podobało mu się, że po przyjściu do klubu Robina van Persiego kazano mu biegać w linii pomocy, czego nigdy nie lubił. Podkreślał, że jest napastnikiem. Obserwujący wojnę domową w United Roman Abramowicz próbował wykorzystać okazję i ściągnąć Rooneya do Chelsea. Padały nawet konkretne sumy, ale zgody na transfer nie było.