Drużyny Smudy zawsze miały swój styl. Grały szybki futbol, pressing był świętością, a najważniejszą postacią był środkowy, ofensywny pomocnik. Smuda ma podstawową jedenastkę, której ufa, i nie lubi zmian.
Podczas słynnego, z powodu tzw. afery samolotowej, tournee po Ameryce Północnej narzekał na to Euzebiusz Smolarek, który twierdził, że dla Smudy (był wówczas trenerem reprezentacji Polski) rezerwowi są złem koniecznym i potrzebni mu są jedynie po to, by jedenastu wybrańców miało przeciw komu grać na treningach. Widać to było także podczas meczu inauguracyjnego Euro 2012, gdy Smuda nie dokonał żadnych zmian (poza wprowadzeniem Przemysława Tytonia, po czerwonej kartce dla Wojciecha Szczęsnego).
W Wiśle jednak jego przywiązanie do nazwisk ma swoje dobre strony. W Krakowie bowiem kadra jest szczupła jak anorektyczka, a Smudzie sen z powiek musi spędzać myśl, co się stanie, gdy któryś z ważnych elementów tej chybotliwej układanki zawiedzie. Czyli co się stanie, gdy w końcu się pojawią – a pojawić się muszą – kartki i kontuzje.
Od początku sezonu życiową formę osiągnął Semir Stilić. Bośniak zakłada siatki rywalom, nie boi się dryblować, w każdym zagraniu widać niespotykaną na polskich boiskach pewność siebie. Przy czym jego popisy przynoszą korzyść drużynie. Przede wszystkim – co niewątpliwie jest zasługą Smudy – Stilić także biega i walczy.
Bośniackiego rozgrywającego z Lecha Poznań pamiętamy głównie dlatego, że potrafił oczarować publiczność niekonwencjonalnym zagraniem albo strzałem, po czym przepadał, znikał na długie minuty. Po powrocie pod opiekę Smudy (pracowali razem w Lechu w sezonie 2008/2009) nagle się okazało, że Stilić potrafi się po piłkę cofnąć, potrafi zaatakować rywala, a nawet – ku niedowierzaniu poznańskiej publiczności – wykonać wślizg. W niebieskiej koszulce miał zazwyczaj siły na 75 minut dreptania, teraz okazuje się, że ma na 90 minut biegania.