W basenie była woda

Łukasz Fabiański, piłkarz Swansea o zmianie klubu, latach spędzonych w Arsenalu i nowej roli bramkarza.

Publikacja: 03.09.2014 02:00

W basenie była woda

Foto: Fotorzepa, Bartosz Jankowski Bartosz Jankowski

Pewne miejsce w składzie Swansea – wicelidera Premiership – trzy wygrane mecze, w tym z Manchesterem United na Old Trafford, dwa czyste konta. Mamy nowego Fabiańskiego?

Łukasz Fabiański:

Dawno nie pojawiałem się na zgrupowaniu kadry jako pierwszy bramkarz klubowy. Nie wiem jednak, czy to będzie miało jakieś przełożenie na moją pozycję w reprezentacji.

Transfer dodał panu pewności siebie?

Nie. Jako pierwszy bramkarz czuję się normalnie.

Był pan zbyt długo w Arsenalu?

Za długo to chyba nie, ale jedną rzecz mogłem rozegrać inaczej: niepotrzebnie pozwoliłem sobie na początku na zbyt długie poznawanie klubu. Nie poszedłem nigdzie na wypożyczenie, nie szukałem gry. Ale w tej chwili to już jest gdybanie. Na pewno ten okres nie wyglądał tak, jak bym sobie życzył.

Tomasz Kuszczak zawsze bardzo emocjonował się tym, że jest zawodnikiem Manchesteru United. Mam wrażenie, że zbyt długo. Z panem też tak było?

Na pewno na początku była ekscytacja wielkim Arsenalem. Przechodziłem do Londynu jako młody człowiek i w sumie naturalne, że robiła na mnie wrażenie ta nazwa. Ale już przed Euro 2012 dawałem do zrozumienia, że chcę odejść. Ale chcieć to jedno, a kontrakt to drugie. Innym bramkarzom pozwalano odchodzić, byli wypożyczani, a mnie wciąż trzymano jako drugiego. W ciągu ostatnich dwóch lat były takie momenty, że udawało mi się wskoczyć do bramki, ale nigdy na dłużej. Ostatnie kilkanaście miesięcy to był okres mojej większej świadomości. Wiedziałem, co to znaczy być piłkarzem Arsenalu, ale już przede wszystkim chciałem grać.

Pojawiały się myśli, że skoro mnie nie puszczają, to znaczy, że na mnie liczą?

Oczywiście, w głowie różne myśli się kłębią. Gdy podjąłem decyzję, że nie przedłużę umowy z Arsenalem, podejmowałem też ryzyko. Na dobrą sprawę nie wiedziałem, czy ktoś będzie mną zainteresowany. Ale tak bardzo chciałem grać, że zdecydowałem się skoczyć do tego basenu, nie wiedząc, ile jest w nim wody.

Dość szybko jednak zgłosiło się Swansea...

To była pierwsza poważna oferta. Spotkaliśmy się jeszcze w trakcie sezonu, w maju. Później było kilka rozmów z innymi klubami z Niemiec i Anglii, bo te dwa kierunki najbardziej mnie interesowały. Chciałem, żeby to był klub, który da mi możliwość rozwoju. Oczywiście nikt mi nie obiecywał, że będę miał pewne miejsce w składzie, ale dawało się wyczuć, że Swansea chce mnie sprowadzić, bym był pierwszym bramkarzem.

W Arsenalu w najlepszym sezonie 2010/2011 rozegrał pan 21 meczów, w tym 14 w Premier League...

Tak naprawdę wtedy właśnie byłem pierwszym bramkarzem. Później przyszła kontuzja i przez siedem miesięcy się leczyłem. To nie tak, że przegrałem rywalizację, bo byłem słabszy. Przestałem grać właśnie ze względu na uraz. Później miałem kolejny, znowu wskoczyłem do bramki i wtedy pojawiła się kolejna kontuzja. Śmieszne.

Chyba raczej smutne?

Dlaczego? Taki mój los. To jest kolejne doświadczenie. Jeśli chodzi o tę ostatnią kontuzję, to myślę, że przydarzyła się ona w bardzo dobrym dla mnie momencie.

Co pan ma na myśli?

Kolejna przerwa pozwoliła mi dojrzeć mentalnie. Nabrałem większej świadomości swojego ciała, tego, jak powinienem pracować, na czym się koncentrować. To był dobry moment. Miałem więcej czasu, mogłem przeanalizować kilka spraw. Doszedłem do wniosku, że coś robię źle, skoro wciąż przytrafiają mi się urazy.

I co pan zmienił?

Więcej ćwiczę na siłowni. Dzięki Perowi Mertesackerowi poznałem neurologa, który był w sztabie reprezentacji Niemiec na mundialu, i zacząłem z nim pracować.

Jakim klubem jest Swansea?

Świetnie zarządzanym. Bardzo ambitnym, z młodym sztabem szkoleniowym. Trener Garry Monk ma 35 lat, trener bramkarzy Hiszpan Javier Garcia 34, połowa sztabu jest chyba młodsza ode mnie. Wszyscy są głodni sukcesu i dzięki tej młodości i świeżemu spojrzeniu chętnie szukają wciąż nowych rozwiązań. Chcemy grać w piłkę w sposób podobny do tego, jak grał Arsenal.

Ma pan wrażenie, że mundial, który był turniejem bramkarzy, przyniósł jakąś rewolucję na tej pozycji?

Dużo rozmawiam na ten temat, pytam. Okazuje się, że to Niemcy są krajem, w którym zazwyczaj następuje jakaś zmiana na naszej pozycji. Wcześniej niemiecki bramkarz był w typie Olivera Kahna – zwierzę na linii, wielki chłop. Gdy jednak wprowadzono przepis zabraniający bramkarzom łapać piłkę podaną przez obrońcę, zaczęto szkolić inny typ golkiperów. Teraz mają tego efekt: Ter Stegen, Neuer to są zawodnicy wyszkoleni według nowych wytycznych. Świetnie grający nogami. Także w Hiszpanii poszli w tę stronę.

Od pana też oczekują, by zmieniał się pan w stopera? Boi się pan tego – wybiec z bramki, zostawić ją pustą? Jeden błąd i po sprawie.

Nieeee... To w dużej mierze kwestia ustawienia na boisku. Jeśli jesteś dobrze ustawiony, to zdążysz z interwencją bez zbędnego ryzyka. A jeśli się zdarzy błąd? Trudno, życie. ?W tym kierunku idzie piłka. Mamy w klubie ćwiczenia, które nas przygotowują do takich sytuacji.

Jest pan w stanie rzucić rękawicę Wojciechowi Szczęsnemu? Prześladuje on pana.

Może w końcu teraz to ja go zacznę prześladować.

—rozmawiał Piotr Żelazny

Piłka nożna
Paris Saint-Germain - Inter Mediolan o zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Finał nienasyconych
Piłka nożna
W finale Ligi Mistrzów nie będzie trzech Polaków. Inter zagra z Paris Saint-Germain
Piłka nożna
Barcelona nie wygra Ligi Mistrzów. Wrócą jeszcze silniejsi
Piłka nożna
Dembele. Geniusz z piłką przy nodze
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Barcelona z piekła do nieba i z powrotem, Inter pierwszym finalistą
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku