Niemalże narodową obsesją w ostatnim tygodniu stało się poszukiwanie dobrego omenu i promyków nadziei przed meczem z Niemcami.
Najpierw pocieszaliśmy się tym, że po mundialu reprezentacja Joachima Loewa znalazła się w przebudowie. Kilku kluczowych zawodników zakończyło kariery reprezentacyjne. Do tego doszły kontuzje – Niemcy już do zgrupowania przed meczem z Polską przystępowali bez leczących się Samiego Khediry czy Bastiana Schweinsteigera, a w trakcie przygotowań nie wytrzymał organizm kolejnego mistrza – Mesuta Oezila. W końcu przypomniano sobie, że mecz z Niemcami odbędzie się w magicznym dla nas miesiącu – październiku, w którym pokonywaliśmy przed laty Portugalię, czy zatrzymywaliśmy Anglię na Wembley. Zewsząd słychać „jak nie teraz, to kiedy" albo „z tak słabymi Niemcami jest szansa".
To refren powtarzający się przy okazji niemal każdego meczu reprezentacji Polski z drużynami ze światowej czołówki, ale ostatnim silnym rywalem, którego udało się nam pokonać, była Portugalia – osiem lat temu. Robert Lewandowski rozgrywał wówczas swój pierwszy sezon w seniorskiej piłce – w Zniczu Pruszków, a 16-letni Grzegorz Krychowiak opuścił Polskę i wyjechał do juniorów Bordeaux. Dorasta pokolenie kibiców, którzy nie tylko nie pamiętają polskiego klubu w Lidze Mistrzów, ale i wielkiego zwycięstwa reprezentacji.
– Niemcy mieli kłopoty w meczach, w których przeciwnicy grali bardzo agresywnie. Tak było w czasie mistrzostw świata z Ghaną, tak było w przegranym przez nich towarzyskim spotkaniu już po mundialu z Argentyną, tak było w pierwszym meczu eliminacyjnym ze Szkocją – mówi analityk odpowiedzialny za obserwację rywali w sztabie Adama Nawałki, Hubert Małowiejski. – Będziemy musieli dużo biegać, a w momencie straty, wszyscy muszą jak najszybciej cofać się za linię piłki.
Ostatnio Polacy grali z takim sercem, poświęceniem, a przede wszystkim tak intensywnie, właśnie z Niemcami w Gdańsku w 2011 roku, gdy drużyna Franciszka Smudy zremisowała w spotkaniu towarzyskim z zespołem Loewa 2:2.