Przed sezonem nikt się tego nie spodziewał. Kolejne – trzecie z rzędu – mistrzostwo miało być dla PSG przejażdżką po autostradzie, do tego bez bramek. Marsylia znów miała tylko łatać dziury w budżecie. W poprzednim sezonie rozbity wewnętrznymi konfliktami zespół nie zakwalifikował się do europejskich pucharów. Straty z tego powodu sięgnęły 30 mln euro. ?W sierpniu klub opuścił reprezentant kraju, jeden ?z najbardziej rozpoznawalnych piłkarzy Mathieu Valbuena. Atrakcyjniejsza dla niego i dla prezesa Vincenta Labrune'a okazała się oferta z Dynamo Moskwa. OM zarobił 7,5 mln euro. Na pożegnalnej konferencji Valbuena ronił łzy jak dzieciak.
Równoważenie budżetu Labrune nazwał „projektem Dortmund". Marsylia od tego sezonu miała się opierać na młodym, złożonym z głodnych sukcesów piłkarzy zespole i trenerze o profilu podobnym do Jürgena Kloppa. Wybór padł na Bielsę. – Często mamy zwyczaj nazywać Stade Velodrome cyrkiem. Ta publiczność potrzebuje na nim idola, gwiazdy. Nasz budżet nie pozwala dziś sprowadzać piłkarskich gwiazd, dałem więc publiczności trenera o takim statusie – tłumaczył prezes OM. Bielsa zarabia 150 tys. euro brutto, o połowę mniej niż André-Pierre Gignac.
Szaleństwo w metodzie
Labrune trafił w dziesiątkę pod każdym względem. Bielsa realizuje „projekt Dortmund", wprowadza do zespołu młodych zawodników lub reaktywuje tych, którzy byli do wyrzucenia. Gignac ze względu na swoją posturę i nadwagę był wyszydzany i na Parc de Princes, i na Velodrome. „Big-Mac pour Gignac" to jedna z najpopularniejszych przyśpiewek kierowanych pod adresem 28-letniego napastnika. – Schudniesz osiem kilo i strzelisz 25 goli w sezonie – powiedział Gignacowi Bielsa. No i schudł. Zdobył już dziewięć bramek, jest liderem klasyfikacji najskuteczniejszych, wrócił po roku do reprezentacji Francji, w której strzelił w ubiegłym tygodniu gola w meczu z Armenią.
Bielsa z leniwej i zabawowej grupy piłkarzy, których symbolizował Gignac, stworzył drużynę walecznych profesjonalistów. Z potulnych baranków przeistoczyli się w gryzące przeciwników pressingiem tygrysy. Jak tego dokonał? Każdy z trenerów, nie tylko piłkarskich, chce się tego dowiedzieć. – Pierwszy raz w życiu mam ochotę oglądać piłkę, zacząłem chodzić na mecze. Chcę poznać sekrety jego metody – mówi Romain Barnier, pracujący w Marsylii szkoleniowiec najlepszych francuskich pływaków, w tym mistrza olimpijskiego Florenta Manaudou.
Styl pracy Bielsy zagwarantował mu sukcesy w jego ukochanym klubie Newell's Old Boys i w Velez Sarsfield, w Athletic Bilbao (finał Ligi Europy), reprezentacjach Argentyny i Chile. Opiera się na tytanicznej, monotonnej, opartej na powtarzalności zagrań pracy na treningach. „Tak ciężkiej, że sam mecz wydaje się później przyjemnością" – jak napisał dziennik „L'Equipe". – Gdyby nie interwencja naszego trenera od przygotowania fizycznego, harowałby z nami, aż zdechlibyśmy z pragnienia – wspomina jedno z pierwszych zajęć w meksykańskim Atlasie Pavel Padro (później mistrz Niemiec ze Stuttgartem). Z Newell's Bielsa przeprowadził jedno ze zgrupowań w bazie wojskowej, gdzie dostępny był jeden telefon. Zaczął od przemówienia: – Posłuchajcie, moja żona jest w ciąży, są komplikacje. Powiedziałem jej, żeby zadzwoniła do rodziców, jeśli pojawią się problemy. Możecie skorzystać z telefonu dopiero wtedy, gdy dotknie was bardziej ekstremalna sytuacja niż mnie.
Charakterystyczną cechą Bielsy pozostaje dystans między trenerem, zawodnikami a sztabem szkoleniowym. W ośrodku treningowym OM La Commanderie posiłki spożywa osobno. Po meczu w Reims wyszedł z szatni i poprosił miejscowych działaczy o osobny prysznic. Znaleźli mu wąską klitkę w podziemiach stadionu. Odseparowanie się od zespołu dobrze widać podczas meczów, kiedy siada na lodówce, by być bliżej linii bocznej. Gdy piłkarze podbiegają do niego cieszyć się po bramkach, on pozostaje obojętny.