Reklama

Czarno-żółta rozpacz

Dortmund w szoku: Borussia na tydzień przed meczem z Bayernem przegrała czwarty raz z rzędu i spadła na 15. miejsce w tabeli.

Publikacja: 27.10.2014 01:00

Borussia przegrała z Hannoverem 0:1 na własnym stadionie. Po meczu jej piłkarze mieli łzy w oczach

Borussia przegrała z Hannoverem 0:1 na własnym stadionie. Po meczu jej piłkarze mieli łzy w oczach

Foto: AFP

Korespondencja z Dortmundu

„You'll never walk alone" śpiewane przez 80 tys. niemieckich gardeł przed pierwszym gwizdkiem meczu z Hannoverem 96 robi wrażenie nie mniejsze niż oryginalne wykonanie tej futbolowej pieśni na Anfield Road w Liverpoolu. Ciarki naprawdę przechodzą po plecach. Nikt nie spodziewał się wówczas, jak ważnego znaczenia za 90 minut nabiorą te słowa.

Już trzy godziny przed spotkaniem żółto-czarna fala kibiców płynie z dworca kolejowego na stadion. Głośni, rozśpiewani, z nieodłącznym piwem w ręku. Powtarzający: „Kryzys? Jaki kryzys?! Dziś na pewno wygramy. To jest ten dzień". Na koszulkach obok Grosskreutzów, Hummelsów i Reusów – Piszczek i Błaszczykowski. Polonia Dortmund? Nie ma w tym żadnej przesady, nawet po odejściu Roberta Lewandowskiego do Monachium. Tu rzeczywiście można się poczuć jak w domu. Także w hotelu.

Od progu wita nas recepcjonistka, pani Klaudia. – Mówicie po polsku? Ja też, jestem z Opola, w Dortmundzie mieszkam dopiero od dziewięciu lat – tłumaczy z uśmiechem, choć jej niemiecki akcent nie zdradza polskich korzeni. Wyemigrowała za pracą. Sportem się nie interesuje, kiedyś trochę tańczyła. Na mecze nie chodzi.

Może to i lepiej. Uniknie takiego rozczarowania, jak rzesza fanów Borussii. Rozczarowania porównywalnego z zawiedzionym uczuciem. Bo futbol w Dortmundzie to czysta miłość, prawie religia. Czuje się to na każdym kroku – przejeżdżając obok pierwszej siedziby klubu, który w 1909 roku zakładali polscy emigranci, na Borsigplatz, gdzie świętuje się tytuły w pubach, sklepach i na ulicy. Codzienne życie w mieście upadłych hut i kopalń kręci się wokół Borussii.

Reklama
Reklama

Kibice nigdy się od niej nie odwrócili. Gdy popadała w długi, ratowali ją pieniędzmi z własnych kieszeni. W tym sezonie ten związek znowu został wystawiony na poważną próbę. Borussia jest bardzo kapryśna, ale oni jej naiwnie ufają, wierząc, że tak jak w Lidze Mistrzów może grać również w Bundeslidze. Przecież obiecywała, że się poprawi i nie będzie już sprawiać im przykrości.

A potem, po kolejnej wpadce, znów bezkrytycznie jej wybaczają. Jak u Nicka Hornby'ego, nie myśląc o bólu ani kłopotach, które będą temu towarzyszyły.

W sobotę ból na trybunach Signal Iduna Park był wyczuwalny od samego początku, kiedy Marco Reus, Adrian Ramos i Pierre-Emerick Aubameyang marnowali kolejne okazje. Kiedy Henrik Mchitarjan nie potrafił wcelować z 30 metrów do pustej bramki, a obrońcy popełniali proste błędy. Wreszcie kiedy piłkarz Hannoveru Hiroshi Kiyotake trafił po godzinie gry z rzutu wolnego, a potem w ciągu dwóch minut Roman Weidenfeller desperacką obroną ratował Dortmund przed stratą następnych goli. – Nie byliśmy wystarczająco skuteczni, ale na pewno nie złożymy broni – ocenił trener Juergen Klopp.

Żal było patrzeć na jego piłkarzy, jak ze łzami w oczach przechodzili przez strefę wywiadów. Ale dziennikarze tej drogi z szatni do garażu im nie ułatwiali. Większość graczy, jak Łukasz Piszczek, rozmawiać nie chciała lub zwyczajnie nie była w stanie. Nieliczni posypywali głowę popiołem. – Ciężko znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla naszej porażki – przyznał kapitan wicemistrzów Niemiec Mats Hummels. – Nie potrafiliśmy wykorzystać wielu sytuacji. Nasze strzały mijały bramkę o centymetry albo świetnie bronił Ron-Robert Zieler. A przeciwnicy trafili już za pierwszym razem.

Hannover 96 na tego wyjazdowego gola czekał od początku sezonu. Artur Sobiech, który zmienił w 73. minucie Kiyotake, nie ukrywa, że zwycięstwo w Dortmundzie smakuje jeszcze lepiej, bo jego zespół ma problemy z kontuzjami piłkarzy.

– Wiedzieliśmy, że to nie jest ta sama Borussia co w poprzednich latach, musieliśmy zagrać inaczej niż Galatasaray i to nam się udało. Ciężko wytłumaczyć, skąd taka różnica w wynikach Borussii w Bundeslidze i w Lidze Mistrzów. Myślę, że w pucharach jej rywale grają po prostu odważniej, bardziej się otwierają – opowiadał polski napastnik, który nie opuścił żadnego z dziewięciu meczów w tym sezonie.         – Nie zawsze wychodzę w podstawowym składzie, wszystko zależy od taktyki, ale trener cały czas daje mi sygnał, że na mnie liczy. O reprezentacji nie zapominam. Jeżeli zacznę strzelać bramki, selekcjoner na pewno sobie o mnie przypomni.

Reklama
Reklama

Po wysokim zwycięstwie w Stambule obrońca Sokratis Papastathopoulos przyznał, że taka terapia była Borussii bardzo potrzebna. We wtorek zapewne dalszy jej ciąg – wyjazdowy mecz Pucharu Niemiec z drugoligowym FC St. Pauli. A cztery dni później starcie z Bayernem w Monachium.

Dortmund znów będzie wierzyć, że tym razem się uda. Przecież ten dzień musi kiedyś nadejść.

Piłka nożna
Czy Buenos Aires utonie we łzach? To może być ostatni mecz Leo Messiego przed własną publicznością
Piłka nożna
Barcelona uniknęła wpadki z beniaminkiem. Robert Lewandowski wrócił do gry
Piłka nożna
Trzy polskie zwycięstwa. Legia, Raków i Jagiellonia bliżej Ligi Konferencji
Piłka nożna
Lech zderzył się z Europą. Do Ligi Konferencji wysłały go Smerfy
Piłka nożna
Piłkarze reprezentacji Polski zmieniają kluby. Chcą pojechać na mundial w USA
Materiał Promocyjny
Firmy coraz częściej stawiają na prestiż
Reklama
Reklama