2 lipca 2000 roku, Rotterdam, finał mistrzostw Europy. Francja, aktualny mistrz świata, grała z Włochami. Do 94. minuty przegrywała 0:1. Włosi – kibice na trybunach i piłkarze oraz sztab trenerski przy ławce rezerwowych – świętowali już tytuł. W ostatniej akcji wyrównanie Trójkolorowym dała bramka rezerwowego Sylvaina Wiltorda. Doszło do dogrywki. Obowiązywała w niej zasada złotego gola. Kto strzeli bramkę, ten wygrywa. Strzelił on – David Trezeguet. Takich ważnych dla napastnika chwil, w których decyduje o losach meczu albo trofeum, urodzony w Rouen Argentyńczyk miał jeszcze kilka, choć nigdy tak spektakularnej. Dwa lata wcześniej na mistrzostwach świata w jego przybranej ojczyźnie – Francji, to po jego podaniu Laurent Blanc strzelił gola na wagę awansu do ćwierćfinału w dogrywce meczu z Paragwajem, a w kolejnej fazie 21-letni gołowąs nie uląkł się presji wypełnionego po brzegi Stade de France i z zimną krwią w serii rzutów karnych strzelił bramkę Włochom.
W tej piłkarskiej loterii nie miał szczęścia w finale mundialu w 2006 roku. Przestrzelił „jedenastkę" i Francuzi tym razem z Włochami przegrali. W 2003 roku zmarnował karnego w finale Ligi Mistrzów, przez co Juventus Turyn przegrał z Milanem.
Ma prawo czuć się piłkarzem spełnionym, mimo że radzić sobie musiał z wieloma przeciwnościami – niechęcią trenerów, kolegów z drużyny, rolą rezerwowego. Wielką karierę zaczynał w Monaco, choć bliżej było mu do Paris Saint-Germain. Ówczesny trener PSG Luis Fernandez powiedział jednak, że weźmie go tylko za darmo.
Z Monaco Trezeguet zdobył dwa mistrzostwa Francji i awansował do półfinału Ligi Mistrzów. Podczas Euro 2000, które zakończył złotym golem, też przeszedł szkołę życia. Zszedł wcześniej z jednego z treningów, przeklinając wszystkich wokół po hiszpańsku. Miał dość, czuł się sfrustrowany, bo tylko w jednym meczu zagrał w wyjściowym składzie.
Nie zawsze taki wybór zależał od selekcjonera. „Relacje między piłkarzami ofensywnymi Zidane'em i Henrym zwłaszcza a nim nie były najlepsze i nie chodziło wcale o kwestie czysto boiskowe" – pisze dziennik „L'Equipe". Innymi słowy, Zidane wolał grać z Henrym albo swoim wielkim przyjacielem, ale przeciętnym napastnikiem, Christophe'em Dugarrym. Trenerzy słuchali Zidane'a.
Później, kiedy Dugarry był zbyt słaby, a Henry i Trezeguet błyszczeli w swoich klubach: Arsenalu Londyn i Juventusie Turyn, selekcjonerzy Francji próbowali połączyć siły i możliwości ofensywne obu zawodników. Nigdy się to nie udało, zbyt duża była różnica charakterów między dwójką piłkarzy, różnił ich także styl gry. Jeden bazował na szybkości, grze z kontry, a drugi na instynkcie strzeleckim.