Korki Cliffa Bastina

Jadę na 14. finał Pucharu Mistrzów. W pierwszym widziałem, jak Juventus ze Zbigniewem Bońkiem w składzie pokonuje na Heysel Liverpool.

Publikacja: 06.06.2015 00:01

Stefan Szczepłek

Stefan Szczepłek

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala

W sobotę w Berlinie Barcelona gra z Juventusem o tytuł klubowego mistrza Europy. Gianluigi Buffon i Andrea Pirlo wracają na stadion, na którym w roku 2006 zdobyli Puchar Świata. Leo Messi, Neymar i Luis Suarez chyba nie mają z Berlinem związków emocjonalnych, ale od soboty mogą mieć. Będą tam pisać historię. Zobaczyć takich trzech piłkarzy w jednym meczu, to jak wysłuchać Berliner Philharmoniker pod dyrekcją Herberta von Karajana. Może zagrają jakiś koncert potrójny.

Jadę na 14. finał Pucharu Mistrzów. Prawie każdy z jakiegoś powodu był wyjątkowy. Zaczynałem 30 lat temu od meczu na Heysel. Najpierw byłem świadkiem rzezi dokonanej przez pijane angielskie hordy na Bogu ducha winnych kibicach Juventusu. Zbigniew Boniek został sfaulowany przed polem karnym. Szwajcarski sędzia Andre Daina tego nie widział albo chciał zrekompensować Włochom przedmeczową tragedię. Przyznał Juve rzut karny, a Michel Platini, świadomy sędziowskiej pomyłki, nie próbował jej naprawić. Nie strzelił w aut, żeby zdobyć nagrodę fair play, tylko do bramki, żeby zdobyć trofeum. Juventus wygrał 1:0. Pod szatnią poklepałem Platiniego, przybiłem piątkę z Bońkiem, który dał mi do potrzymania puchar. Był jak ten mecz – cały poobijany.

W roku 1993 widziałem w Monachium pierwszy finał Ligi Mistrzów. Olympique Marsylia pokonał AC Milan 1:0, a bramkę strzelił Basile Boli, którego Paweł Janas uczył grać w piłkę w Auxerre.

W 1996 ważniejsze od meczu Juventus – Ajax w Rzymie było dla mnie to, co przeżyłem rano na placu św. Piotra. W jakiś cudowny sposób z audiencji generalnej zrobiła się prywatna. Jan Paweł II podał mi rękę jak mgiełka i spytał, co mnie sprowadza do Rzymu. Jedyny raz w życiu zapomniałem języka w gębie. Nawiasem mówiąc, papież nie wiedział, że tego dnia odbywa się w jego mieście finał Ligi Mistrzów.

W 1997 Borussia Dortmund pokonała w finale w Monachium Juventus. Na meczu był Franciszek Smuda, którego Widzew przegrał w dwumeczu z Borussią jedną bramką. 20-letni Lars Ricken kilka sekund po wejściu na boisko strzelił Angelo Peruzziemu gola z 25 metrów. Niemcy wygrali 3:1. Peruzzi się rozpłakał.

W 1998 spełniło się moje dziecięce marzenie. Zobaczyłem na własne oczy, jak Real zdobywa Puchar Mistrzów. Pokonał 1:0 Juve po golu Predraga Mijatovicia. A ponieważ mecz odbywał się w Amsterdamie, rano w Rijksmuseum zaliczyłem kilka Rembrandtów.

W 1999 rozpłakałem się z radości na Camp Nou. Trzymałem kciuki za Manchester i wyprosiłem cud. W roli aniołów wystąpili Teddy Sheringham i Ole Gunnar Solskjaer. Ale kiedy popatrzyłem na załamanego Ottmara Hitzfelda i leżącego na trawie, płaczącego Samuela Kuffoura, to mi radość na chwilę przeszła. Potem wróciła i trwa do dziś.

W roku 2000 widziałem na Stade de France, jak Raul biegnie przez pół boiska i strzela dla Realu bramkę w starciu z Valencią, niczym Ferenc Puskas z Benficą 38 lat wcześniej. Rano na cmentarzu Montparnasse brałem udział w pogrzebie genialnego flecisty Jeana-Pierre'a Rampala. Pogrzeb był tylko dla rodziny, ale ja o tym nie wiedziałem. Byłem więc jedynym Polakiem na tej uroczystości.

W 2002 widziałem na Hampden Park fantastycznego woleja Zinedine Zidane'a, który dał Realowi zwycięstwo nad Leverkusen. Kilka godzin wcześniej załamałem się, widząc w muzeum futbolu na stadionie całą brytyjską historię piłeczki. Bajka. Zrobię takie muzeum na Stadionie Narodowym.

W 2003 też zwiedzałem muzeum, tyle że na Old Trafford. Wśród proporców przeciwników Manchesteru Utd. był tam proporzec ŁKS z wielkim napisem „PTAK". A na boisku Milan pokonał Juventus w karnych.

W 2006 znalazłem się w środku YouTube. Po treningu Barcelony na Stade de France został Ronaldinho, żeby sprawdzić nowe buty, które mu uszyto na finał. Ustawił piłkę 20 metrów od bramki i trafił w poprzeczkę. A potem walił już z powietrza – pięć razy z rzędu trafiał w tę poprzeczkę, jakby to była stodoła. Odbita piłka wracała, a on swoje. Wtedy uwierzyłem, że Ronaldinho jest z innej planety. Arsenal nie miał szans z Barceloną.

W 2008 dwie angielskie drużyny zmierzyły się w Moskwie. Na placu Czerwonym, tam gdzie ruskie wojsko robi parę razy w roku demonstrację siły, przygotowano boisko dla kibiców. Jak dla Stalina w roku 1937 na Dzień Fizkultury. Pod stadionem Łużniki kibice angielscy robili sobie zdjęcie z pomnikiem Lenina. A na stadionie John Terry pośliznął się i Manchester wygrał z Chelsea w karnych. W Moskwie dotarła do mnie wiadomość o śmierci trenera, wspaniałego człowieka Ryszarda Kuleszy.

Rok 2013, finał na Wembley. Samo w sobie brzmi jak muzyka: Final at Wembley. A do tego trzech Polaków w jednej drużynie, niestety – przegranej. Po siódmej rano na pchlim targu w pobliżu kortów Wimbledonu kupiłem piłkarskie buty – korki z czasów, w których Herbert Chapman wymyślił system WM. Cliff Bastin z Arsenalu w takich grał. Kupiłem tanio, a to niezwykła rzadkość.

Było jeszcze parę innych finałów, Ligi Mistrzów i pomniejszych rozgrywek. Zobaczę Juventus po raz szósty. 30 lat po Heysel Michel Platini jest prezydentem UEFA, Zbigniew Boniek prezesem PZPN i tylko ja pracuję, jak zwykle.

Piłka nożna
Bodo/Glimt. Wyrzut sumienia polskich klubów
Piłka nożna
Czas na półfinały Ligi Mistrzów. Arsenal robi wyjątkowe rzeczy
Piłka nożna
Robert Lewandowski wśród najlepszych strzelców w historii. Pelé w zasięgu Polaka
Piłka nożna
Barcelona z Pucharem Króla. Real jej niestraszny
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Piłka nożna
Liverpool mistrzem Anglii, rekord Manchesteru United wyrównany