Wielkie oczekiwania i spore rozczarowanie. Lech w czwartek walczył dzielnie ze Standardem Liege i piłkarze odczuwali trudy tej walki. Legia ma kłopoty z zawodnikami chorymi lub kontuzjowanymi. Nie mogli grać: Tomáš Pekhart, który jest dla Legii tym, kim Lewandowski dla reprezentacji, Michał Karbownik, Domagoj Antolić, Bartosz Slisz i José Kanté.
Mimo to legioniści od początku zagrali ofensywnie, szybko jednak stracili wiarę, że mogą osiągnąć sukces. Lech spokojnie kontrolował przebieg wydarzeń, nie dopuszczał gospodarzy pod swoją bramkę i kontrował, nie napotykając na przeszkody. Lechici z łatwością przedostawali się pod pole karne Legii.
Pechowe kopnięcie
W 20. minucie Mikael Ishak jeszcze zepsuł świetne podanie od Tiby i z bliskiej odległości nie trafił w bramkę, ale dziewięć minut później Legię opuściło szczęście. Piłkę podawaną przez Filipa Mladenovicia głową odbił Alan Czerwiński. Trafiła do Daniego Ramíreza, który wyprzedził Artura Jędrzejczyka, dobiegł prawą stroną prawie do linii końcowej i dośrodkował wzdłuż bramki. Kiedy wydawało się, że Legii nie stanie się nic złego, naciskany Josip Juranović kopnął piłkę tak nieszczęśliwie, że wpadła przy słupku do bramki.
Lech nadal kontrolował grę, robił znacznie lepsze wrażenie, obrońcy Legii gubili się przy szybkich podaniach. Lewy pomocnik Joel Valencia był najsłabszym piłkarzem na boisku, a prawy obrońca Juranović też nadawał się do zmiany. Cztery razy strzelał Walerian Gwilia, ale albo słabo, albo niecelnie.
Wydawało się, że Lechowi nie może stać się nic złego. A kiedy w pierwszej minucie po przerwie piłka po strzale Michała Skórasia przeleciała tuż obok słupka, Lech chyba upewnił się w swojej przewadze i zaczął grać oszczędnie, żeby utrzymać dobry dla siebie wynik.