Trzy bramki strzelone w pierwszych 19 minutach, prowadzenie Liverpoolu 1:0 i 2:1, pogoń Arsenalu i sekundy dzielące londyńczyków od zwycięstwa 3:2, wreszcie wyrównujący gol rezerwowego Joe Allena – jeśli w niedzielne popołudnie na Anfield piłkarze dadzą taki spektakl jak w środę, na brak emocji nie będzie można narzekać.
– Czujemy lekki niedosyt, ale z drugiej strony mogliśmy przegrać. To był świetny pokaz futbolu, o tym wieczorze będzie się mówić długo, ale przed nami kolejne wyzwanie – tonuje nastroje trener Liverpoolu Juergen Klopp.
Na Anfield przyjeżdża Manchester United, czas odkurzyć klasyk. Czerwone Diabły przypomniały sobie ostatnio, że też potrafią grać ofensywnie, ale tym razem zapomniały o obronie: w Newcastle wypuściły zwycięstwo w samej końcówce (3:3). – Ten remis jest dla nas jak porażka. Prowadziliśmy 2:0, nie wykorzystaliśmy okazji i zostaliśmy za to ukarani – przyznaje Wayne Rooney, który we wtorek zdobył dwie bramki i zaliczył asystę.
Milan, podobnie jak Liverpool i Manchester United, próbuje nawiązać do lat świetności. O poprzednich dwóch sezonach kibice z San Siro chcieliby jak najszybciej zapomnieć: ósme i dziesiąte miejsce w Serie A, brak awansu do europejskich pucharów. Sporo rozczarowań jak na najbardziej utytułowaną włoską drużynę obok Juventusu.
W środę Milan awansował do półfinału Pucharu Włoch, droga do finału wydaje się stać otworem, bo jego rywalem w następnej rundzie będzie albo drugoligowa ASD Spezia, albo trzecioligowa Alessandria. Fiorentina, która do Mediolanu przyjedzie w niedzielę, to już przeciwnik z innej półki. Czwarty zespół Serie A na półmetku rozgrywek, depczący po piętach czołówce. Mógł być nawet liderem, gdyby nie domowa porażka z Lazio (1:3). To był pierwszy mecz Jakuba Błaszczykowskiego w podstawowym składzie po powrocie po kontuzji. Polski pomocnik tym razem jednak zawiódł. Kilka dni wcześniej strzelił gola Palermo.