Chmury nad głową trenera Erika ten Haga na chwilę się rozwiały. Jego zespół wygrał mecz na szczycie (rywale byli przed tym spotkaniem na drugim miejscu w tabeli) i zrobił to w stylu — odrabiając straty z 0:2 na 3:2 — przypominającym niezłomną drużynę sir Aleksa Fergusona. Bohaterami zostali zaś ci, którzy przez miesiące zawodzili: Duńczyk Hojlund oraz Argentyńczyk Alejandro Garnacho.
Pierwszy strzelił zwycięskiego gola. Szczęście wycisnęło mu z oczu łzy, bo to była jego pierwsza bramka w Premier League, choć do klubu dołączył na początku sierpnia i 74 mln euro, które Manchester zapłacił za niego Atalancie, wydawało się inwestycją nietrafioną. Hojlund czekał na ligowe trafienie 1026 minut, potrzebował do tego 20 uderzeń. Wcześniej strzelał wprawdzie w Lidze Mistrzów, ale jedynie w meczach przegranych.
Czytaj więcej
Codziennie jest jakiś mecz, co sprawia, że wielkie imprezy tracą prestiż, a widzom coraz trudniej jest zorientować się w tym nadmiarze.
Nowe władze patrzą, jak Manchester United wstaje z kolan
- Jestem szczęśliwy, to znaczy naprawdę dużo dla mnie oraz kibiców. Pokazaliśmy po przerwie, że walczymy i wierzymy do końca — mówił później przed kamerą Viaplay. Towarzyszył mu Garancho, który strzelił tego wieczoru dwa gole, za co został wybrany piłkarzem meczu. Jego trafienie z 59. minuty było pierwszym ligowym golem dla Manchesteru United od 6 grudnia i spotkania z Chelsea Londyn (2:1). Susza na Old Trafford trwała blisko trzy tygodnie.