Fernando Santos stracił pracę. Czy to rozwiąże problemy reprezentacji Polski?

Fernando Santos stracił posadę, bo reprezentacja grała poniżej oczekiwań i przyzwoitości, ale to nie wina selekcjonera.

Publikacja: 14.09.2023 11:21

Fernando Santos, były już selekcjoner reprezentacji

Fernando Santos, były już selekcjoner reprezentacji

Foto: PAP/Leszek Szymański

Starszy pan z prawdziwymi sukcesami w roli trenera, nie lubiący konferencji prasowych, gdzie musiał odpowiadać na pytania mądre i głupi, a myślał tylko o tym, żeby jak najszybciej wyjść i zapalić papierosa. Nie lukrował, nie obiecywał ani nie cytował Jana Pawła II, chociaż w podróżach na mecze nie rozstawał się w samolocie z różańcem. Zapowiadał ciężką wspólną pracę, stawiając akcent na "my": razem trenujemy, razem gramy, razem cieszymy się ze zwycięstw lub ponosimy odpowiedzialność za porażki.

Przyjmując ofertę chyba jednak inaczej sobie pracę u nas wyobrażał. Miał prawo sądzić, że reprezentacja, w której gra Robert Lewandowski, a poza nim zawodnicy Juventusu, Arsenalu, Aston Villi, Southampton, Romy, Torino, Lens, AEK Ateny, Trabzonsporu czy Wolfsburga są na tyle dobrzy, doświadczeni i odpowiedzialni, że wystarczy im tylko wskazać kierunek, a oni tym szlakiem pójdą.

Czytaj więcej

Fernando Santos zwolniony. Nowym selekcjonerem powinien zostać Polak

Nie powoływał debiutantów, bo nie znając polskich realiów, Ekstraklasy oraz obyczajów wolał postawić na piłkarzy sprawdzonych niż podejmować ryzyko. Z czasem pewnie i na to przyszłaby pora.

Santos nie miał też świadomości, że trafia na fatalny okres kadry, będący pewnego rodzaju dekadencją. Dostał drużynę skłóconą po mundialu w Katarze, każdy ciągnie w swoją stronę, a Lewandowski traci pozycję nie tylko z powodu coraz bardziej przeciętnych występów na boisku, ale i wywiadu, który pogorszył atmosferę. Jeśli tak przedstawia się kapitan, który przez lata był najważniejszą postacią kadry, to ci, którzy patrzyli w niego jak w obraz, mają prawo tracić wiarę.

Co dał polskiej reprezentacji Fernando Santos

PZPN nie łączył, a nieprzemyślanymi decyzjami prezesa - takimi bez bezpośredniego związku z grą, ale mającymi wpływ na atmosferę wokół drużyny, dolewał oliwy do ognia.

Czy miał to wszystko gasić trener z zagranicy, człowiek nie mogący czuć się nad Wisłą komfortowo, który sądził, że skupi się wyłącznie na sportowym przygotowaniu piłkarzy do meczów, podczas nielicznych zresztą treningów? Sam oczekiwał chyba jednak czegoś innego.

Słyszeliśmy z kadry głosy, że Santos to zły trener, a praca z nim nie należy do przyjemnych.Zachowywał się na treningach biernie. Głównie stał z boku i patrzył

Santos przez osiem miesięcy nie dał polskiej reprezentacji nic. Nie można powiedzieć, żeby kogoś wypromował, wymyślił lub udoskonalił sposób gry czy po prostu sprawił, że na mecze patrzyło się z przyjemnością. Wprost przeciwnie. Chyba za bardzo zaufał piłkarzom, a na pewno nie starał się dowiedzieć o nich czegoś więcej - stąd brak konsekwencji w powołaniach oraz dziwne decyzje dotyczące ustawienia wynikające bardziej z niewiedzy niż będące efektem jakiejś oryginalnej myśli. Stąd i wyniki były niezadowalające.

Już wcześniej słyszeliśmy z kadry głosy, że Santos to zły trener, a praca z nim nie należy do przyjemnych. Nawet Sousa potrafił porozmawiać z każdym zawodnikiem i pokazać, że mu na nim zależy. Santos zachowywał się na treningach biernie. Głównie stał z boku i patrzył.

Czytaj więcej

Po meczu Albania-Polska: Po co reprezentacji Fernando Santos?

Opiniami piłkarzy nie zawsze warto się jednak przejmować. Oni zawsze lubią i chwalą takich trenerów, którym mogą wejść na głowę. Santos do nich nie należy.

Selekcjoner zza granicy. Dlaczego wszyscy byliśmy naiwni

Doszło nawet do tego, że wyraz twarzy Santosa świadczył przeciw niemu, skoro rzadko się uśmiechał, a porażkę miał wypisaną na obliczu i w mowie ciała. Takie mu stawiano zarzuty zapominając, że był dokładnie taki sam, kiedy nieźle sobie radził w Grecji, a Portugalię doprowadził do pierwszego miejsca w Europie.

Wtedy nikomu nie przeszkadzało jak wygląda, ile pali ani jak często się modli. Ale Greków poznawał przez cztery lata (awansował na Euro 2012 i na mundial w Brazylii), a w Portugalii był u siebie. Nawet Cristiano Ronaldo mu nie podskoczył.

Biorąc pod uwagę osiągnięcia z klubami (tytuły z FC Porto, Puchar Grecji z AEK), dwiema reprezentacjami oraz nagrody indywidualne łatwo stwierdzić, że lepszego trenera w Polsce nie było. I nawet jemu się nie powiodło. To może jednak nie tylko on jest winien.

Dość powszechne są opinie, że powinien zastąpić go Polak. To ciekawe jak bardzo zmieniają się poglądy dziennikarzy, kibiców i mających wpływ na decyzje działaczy. Złe doświadczenia z Sousą i Santosem sprawiły, że zmniejszyła się grupa zwolenników cudzoziemca w roli selekcjonera, mimo że nie zmieniły się warunki. Przestano wreszcie powszechnie wierzyć, że jak przyjdzie trener znany na świecie, nie uwikłany w polskie piekiełko, to zrobi nie tylko porządek, ale i osiągnie sukcesy.

Czytaj więcej

Stefan Szczepłek: Nie ma ziarna na zaorane pole

Takie myślenie było naiwnością. Z trzech zagranicznych trenerów dwóch zwolniono przed upływem kontraktu, a jeden uciekł.

Zawsze byłem zwolennikiem polskiego selekcjonera, bo on nie musi uczyć się naszej piłki i poznawać zawodników. A przy coraz większej liczbie meczów i coraz mniejszej treningów cudzoziemiec nie ma na to czasu.

Tyle że ta praca, najbardziej prestiżowa jaką może sobie wyobrazić trener, staje się w naszym kraju coraz trudniejsza. Nie wystarczy wygrywać na boisku, trzeba jeszcze umieć się poruszać poza nim.

Leo Beenhakker, pierwszy zagraniczny selekcjoner Polski w XXI wieku musiał nie tylko przekonywać do swoich pomysłów, ale i liczyć się z opozycją ze strony zazdrosnych starszych, utytułowanych polskich trenerów. Dopóki prezesem PZPN był Michał Listkiewicz, Holender mógł liczyć na parasol. Grzegorz Lato zwinął go w drastyczny sposób, przed kamerami telewizji.

Anonimowi influencerzy bez koniecznej wiedzy stali się dziś wyroczniami, mogącymi trenera wynieść na szczyt lub zniszczyć. Populizm jest wszechobecny, a im mniejszą się ma wiedzę, tym bardziej wierzy się w to, co wykrzyczą inni.

Doszło do tego w okolicznościach podobnych do dzisiejszych. Polska przegrała mecz w Słowenii, ograniczając niemal do zera szanse awansu na mundial. Do końca rozgrywek pozostawały dwa mecze. PZPN uznał, że sytuację może ratować Polak i powierzył stanowisko Stefanowi Majewskiemu. Tylko na dwa mecze. Wybór nie wzbudził większych emocji, bo wydawał się uzasadniony. Chcąc ratować rozbitą drużynę Majewski powołał do niej nieobecnego w kadrze od trzech lat Jerzego Dudka.

Charyzmatyczny bramkarz Realu Madryt miał stać się spoiwem. Majewskiemu obiecano, że jeśli reprezentacja zagra dobrze, to zostanie na stałe. Ale drużyna mecze przegrała, a selekcjonerem został Franciszek Smuda. Bohater Widzewa sprzed lat w nowej dla siebie roli nie dawał sobie rady tak dobrze, jak w klubie. I kiedy Polska odpadła z Euro 2012 już w fazie grupowej, pożegnano się z nim bez żalu tym bardziej, że Smuda, niezależnie od wielu błędów, jakie popełnił, nie miał swoich dziennikarzy, którzy braliby go w obronę.

Kto wpadł w pułapkę influencerów i populizmu

Media to jedno z nowych zjawisk, wpływających na opinie. O ile nawet Kazimierz Górski, Jacek Gmoch czy Antoni Piechniczek odczuwali w swojej pracy krytykę mniej lub bardziej zasłużoną, to jednak nie miała ona charakteru nagonki. W czasach mediów elektronicznych wszystko uległo zmianie. Pisać może każdy, trudno odróżnić dziennikarza prawdziwego i rzetelnego, od interesownego lub ignoranta. Stąd tyle skrajnych opinii, a anonimowi influencerzy bez koniecznej wiedzy stali się wyroczniami, mogącymi trenera wynieść na szczyt lub zniszczyć. Populizm jest wszechobecny, a im mniejszą się ma wiedzę, tym bardziej wierzy się w to, co wykrzyczą inni.

Czytaj więcej

Fernando Santos zwolniony po kadencji pełnej rozczarowań

Czasy Smudy były pod tym względem okresem pionierskim. Od kilku lat można mówić o rozwoju. Jerzy Brzęczek został zwolniony mimo awansu reprezentacji na Euro 2020. Wpływ na to miał fakt, że Brzęczek nie zamierzał bratać się ze znanymi dziennikarzami i nie przekazywał im tajemnic z szatni. Trudno było na nim zarobić, więc szydzono z niego, że nie wyszedł z wiejskiego ubranka, a reprezentacja gra brzydko. No i odszedł, mimo że nie przegrał.

Głosami tych samych lub podobnych dziennikarzy selekcjonerem został Czesław Michniewicz, który z powodów merytorycznych i etycznych był ostatnią osobą godną stanowiska.

Santos przegrał, ale nie uciekł. Odszedł z godnością, bez kłótni, afer. Jego następca będzie się musiał zmierzyć z problemami, których Portugalczyk nie rozwiązał, bo tkwią głęboko nie tylko w mentalności polskich piłkarzy, ale i działaczy.

Od lat najprzyjemniejszy moment w życiu każdego selekcjonera to dzień powołania i pierwsza konferencja prasowa. Potem jest już tylko gorzej.

Starszy pan z prawdziwymi sukcesami w roli trenera, nie lubiący konferencji prasowych, gdzie musiał odpowiadać na pytania mądre i głupi, a myślał tylko o tym, żeby jak najszybciej wyjść i zapalić papierosa. Nie lukrował, nie obiecywał ani nie cytował Jana Pawła II, chociaż w podróżach na mecze nie rozstawał się w samolocie z różańcem. Zapowiadał ciężką wspólną pracę, stawiając akcent na "my": razem trenujemy, razem gramy, razem cieszymy się ze zwycięstw lub ponosimy odpowiedzialność za porażki.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka nożna
Fernando Santos zwolniony. Nowym selekcjonerem powinien zostać Polak
Piłka nożna
Stefan Szczepłek: Nie ma ziarna na zaorane pole
Piłka nożna
Fernando Santos zwolniony po kadencji pełnej rozczarowań
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Wszyscy chcą zagrać na Wembley
Piłka nożna
W Paryżu strzeliły korki od szampana. PSG znów mistrzem Francji
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?