Gdy władze greckiej federacji zwróciły się do PZPN z prośbą o możliwość rozegrania pucharowego spotkania na jednym z polskich stadionów, wyznaczono otwartą w lutym arenę w Sosnowcu. Według portalu meczyki.pl, który pierwszy poinformował o sprawie, żadne z greckich miast nie chciało się podjąć organizacji zaplanowanego na 24 maja finału. Wszyscy obawiali się zamieszek kibiców. Nawet jeśli nie zostaliby wpuszczeni na stadion, mogliby przyjechać i rozpętać awantury na ulicach. Kluby, które powalczą o trofeum - AEK Ateny i PAOK Saloniki, nie zgodziły się z kolei, by grać na terenie rywala.
Pojawił się więc pomysł, by poszukać gospodarza za granicą. PZPN miał na to przystać, ale ostatecznie udało się znaleźć chętnego. Ryzyka ma podjąć się miasto Wolos, a opcją rezerwową będzie miejscowość Elbasan w Albanii. Mecz odbędzie się bez publiczności. Greccy kibice mają złą sławę. Potrafią co prawda stworzyć widowisko na trybunach, ale często tracą nad sobą kontrolę i szukają okazji do konfrontacji.
Afera z polskimi sędziami
O ich gorącej krwi przekonał się niedawno Paweł Raczkowski i jego asystenci. Nasi sędziowie mieli poprowadzić w kwietniu jeden z tamtejszych hitów, ale padli ofiarą prowokacji. Po kłótni z kibicami zostali odsunięci od pracy przy spotkaniu AEK Ateny - Aris Saloniki.
Czytaj więcej
Dziesięć lat temu w Warszawie rozpoczęły się polsko-ukraińskie piłkarskie mistrzostwa Europy. Finał rozegrano w Kijowie, a mecze odbywały sie także w Doniecku i Charkowie, tam gdzie dziś jest wojna. Droga do tych mistrzostw była malownicza i wcale nieprosta. Ukraińcy chcieli je organizować z Rosją.
Do zdarzenia doszło w samolocie. W greckich mediach pojawiła się informacja, że polscy sędziowie byli agresywni i pijani. Zupełnie inną wersję przedstawił Raczkowski, który by udowodnić swoją niewinność, poddał się nawet badaniu alkomatem. Tłumaczył, że zaczepili ich dwaj Grecy mówiący po polsku i podający się za kibiców Panathinaikosu. Mieli obrażać, pluć, popychać, oskarżać o sprzedanie meczu i grozić, że zniszczą ich w mediach.