Korespondencja z Pragi
Portugalczyk jest uznanym fachowcem,
ale klasa trenera to czasem mało, kiedy ośmieszają się piłkarze, a początek meczu w
Pradze wyglądał jak niesmaczny żart. Rywale potrzebowali dwóch dośrodkowań i
129 sekund, żeby strzelić Polakom dwa gole. Wiedzieliśmy, że gramy na wyjeździe
z solidnym rywalem, ale scenariusza, w którym Czesi tak szybko rzucają nas na
liny, nie było w planach.
Pierwszego gola strzelił Ladislav Krejci - główkował po dośrodkowaniu z autu. Nieudolnie opiekowali się nim Krystian Bielik oraz Jan Bednarek. Polacy jeszcze się nie ocknęli, a Karol Linetty stracił piłkę, lewym skrzydłem urwał się David Jurasek i precyzyjnie dograł do Tomasa Cvancary, którego nie przypilnował Jakub Kiwior. Wojciech Szczęsny znów musiał wyciągać piłkę z siatki.
Trwał czeski film. "Słońce, siano i parę razy po gębie". Nikt nie wiedział, co się dzieje. Rywale się rozzuchwalili i szukali kolejnych szans, a gra naszej reprezentacji wskrzesiła wspomnienia o ciemnych wiekach polskiej piłki. Takich, gdy gra reprezentacji budziła głównie złe emocje, a kibice koncentrowali się na odpalaniu rac, lżeniu Polskiego Związku Piłki Nożnej (PZPN) i mobilizowaniu zawodników wulgaryzmami.
Polacy zaskoczyli wiarusa
Santos ma 68 lat, pracuje jako trener od blisko czterech dekad. Prowadził czołowe portugalskie i greckie kluby, pracował z obiema reprezentacjami, próbował okiełznać ego Cristiano Ronaldo. Moglibyśmy z czystym sumieniem posłużyć się frazesem, że zjadł na swoim zawodzie zęby. Sam miał nawet prawo pomyśleć, że widział już tym fachu wszystko, ale Polacy umieli tego wiarusa zaskoczyć. Człowiek jednak uczy się przez całe życie.