Infantino to więcej niż nazwisko, to stan umysłu. Szef FIFA podczas ostatniego mundialu opowiadał, że czuje się Katarczykiem, Arabem, Afrykaninem, gejem, niepełnosprawnym, a także pracownikiem-migrantem, skoro urodził się w szwajcarskim Brig jako syn Włochów, a koledzy w szkole prześladowali go, bo miał piegi i rude włosy. To uczy empatii. Chyba właśnie doświadczenia dzieciństwa sprawiły, że jego zdolność do współodczuwania nie ma dziś granic.
52-latek przyjechał na Kongres FIFA do Kigali po swoje. Był pewny reelekcji. Nie doczekał podczas 7-letnich rządów poważnej opozycji, więc podczas przemówienia pozwolił sobie na kolejną podróż przez czas i tożsamości.
Infantino wrócił do 2016 roku i swojej pierwszej kampanii wyborczej. Odwiedził wówczas Rwandę przy okazji turnieju piłkarskiego i usłyszał, że nie może liczyć na poparcie tamtejszych działaczy. Był bliski rezygnacji, ale się nie poddał. Tak samo, jak Rwanda, która odrodziła się przecież po ludobójstwie. Historia kraju go zainspirowała. On nie tylko pomyślał o takim porównaniu. Ubrał go w słowa. Później dostał głośne brawa. Reelekcję wygrał przez aklamację.
Byłem w miejscu pamięci ludobójstwa, każdy powinien je odwiedzić. Powiedziałem sobie: "Kim jestem, aby się poddawać?" To, co Rwanda wycierpiała i jak się odrodziła jest inspiracją dla całego świata
Futbolem może porządzić nawet do 2031 roku, bo jego pierwsza, 39-miesięczna kadencja, nie liczy się do 12-letniego limitu ustalonego w przepisach FIFA. Na pewno zostawi w tym czasie na piłce swój ślad.