Dwa najważniejsze wydarzenia ugościły Chiny oraz Katar. Pekin był gospodarzem zimowych igrzysk, a na przedmieściach oraz w centrum Dauhy piłkarze rozegrali mundial. To dowód, że mapa sportu się zmienia, że podąża on za pieniądzem i dyktaturą. Wielkie imprezy łatwiej organizować tam, gdzie nie ma demokracji i o wszystkim decyduje jeden człowiek.
Xi Jinping, zanim na zjeździe Komunistycznej Partii Chin sięgnął po trzecią kadencję w roli sekretarza generalnego, czyli po władzę absolutną, wizytował obiekty olimpijskie i odbył podczas igrzysk kilkadziesiąt spotkań z zagranicznymi dyplomatami. Później, w trakcie mundialu, ściskał dłoń emira Tamima bin Hamada al-Saniego, bo jego kraj podpisał właśnie z Katarem 60-miliardowy kontrakt na dostawy gazu.
Czytaj więcej
Mundial nad Zatoką Perską wymyślił emir, ale jego klimat tworzą ludzie, którzy go budowali. Mundialowy Katar to kolaż wrażeń, które niełatwo uporządkować, tworząc spójny obraz. Z tyłu głowy wciąż kołaczą się pytania: co widzieliśmy naprawdę, a co było wielką mistyfikacją.
Panowie spotkali się w Rijadzie, choć pięć lat temu to Saudyjczycy zorganizowali gospodarczą oraz dyplomatyczną blokadę Kataru. Dziś Tamim macha już saudyjską flagą i siedzi w loży honorowej z księciem koronnym Mohammedem bin Salmanem, który coraz skuteczniej zaciera wizerunek człowieka odpowiedzialnego za poćwiartowanie opozycyjnego dziennikarza Dżamala Chaszukdżiego.
Adwokaci reżimów
Dauhę podczas mundialu odwiedzali przywódcy Węgier, Francji, Chorwacji, Palestyny, Kosowa, Turcji czy Egiptu. Dwaj ostatni uścisnęli sobie dłonie, choć relacje między oboma krajami przez lata były napięte, momentami nieistniejące. Recep Erdogan i Abdel Fattah al-Sisi po spotkaniu w Katarze zapowiedzieli jednak odbudowę dobrych stosunków, a na ich wspólnym zdjęciu w tle – niczym demiurg dyplomacji – błyszczał szeroko uśmiechnięty emir Tamim.