Balotelli ma dopiero 26 lat (jest dwa lata młodszy od Roberta Lewandowskiego), słychać o nim od roku 2007, kiedy jako 17-latek trafił do pierwszej drużyny Interu Mediolan. Można powiedzieć, że jego wielki talent oszlifował tam Jose Mourinho. Ale nawet on miał problem z charakterem zawodnika, który zawsze wszystko wiedział lepiej i miał za nic uwagi kolejnych trenerów w najlepszych klubach Europy. Po Interze był Manchester City (trener Roberto Mancini), potem AC Milan (Sinisa Mihajlović) i Liverpool. Juergen Klopp też stracił do niego cierpliwość i w ostatnim dniu okienka transferowego Balotelli znalazł się w OGC Nicea, najsłabszym i najmniejszym ze wszystkich klubów, w jakich dotychczas grał.
Problem Balotellego polega na tym, że w parze z talentem nie idzie jego stosunek do pracy. Dla niego ważniejsze od treningów była dobra zabawa. Przyłapywano go więc w nocnych klubach, gdzie nie tylko nadużywał alkoholu, ale wdawał się w bójki. Papierosy palił nawet w szatni. Zdarzało mu się rozbijać luksusowe samochody. Nie gardził kontaktami z nie najlepiej prowadzącymi się dziewczętami. A na wszystko go było stać, bo miał nie tylko wysokie gaże, ale zarabiał przy każdym kolejnym transferze.
Nikt nie potrafił go okiełznać. W największym stopniu udało się chyba tylko trenerowi reprezentacji Włoch Cesaremu Prandellemu.
W roku 2010 Prandelli debiutował jako trener Squadry Azzurra i na swój pierwszy mecz, z Wybrzeżem Kości Słoniowej, powołał pierwszy raz 20-letniego Balotellego. Rok później, na stadionie we Wrocławiu, kiedy Włochy w meczu towarzyskim pokonały Polskę 2:0, Mario zdobył swoją pierwszą bramkę w kadrze.
Cały świat poznał go podczas meczu półfinałowego mistrzostw Europy z Niemcami w Warszawie. Włosi wygrali 2:1, Balotelli w imponującym stylu wbił obydwie bramki, a kiedy w geście zwycięstwa zdjął koszulkę, zdjęcie jego muskularnego, oblepionego plastrami ciała obiegło wszystkie kontynenty. Kilka dni później, po przegranym 0:4 finale z Hiszpanią, piłkarz zanosił się płaczem, co też nie umknęło fotoreporterom.