Ja nic złego nie zrobiłem. Wsiadłem w samolot, poleciałem, straciłem sześć godzin. Zamiast zajmować się leczeniem urazu, tylko się zmęczyłem i zestresowałem. Przekonałem się, że w niektórych sytuacjach nie można wierzyć na słowo. W Rennes sądzili, że jeśli wsiadłem w samolot, to podpiszę w Anglii wszystko, co mi podsuną. Już na Okęciu dowiedziałem się, że może być problem z pieniędzmi. Wylądowałem i od razu im zapowiedziałem, że nie ustąpię. Nie było więc nawet możliwości, żeby Anglicy mnie oprowadzili, opowiedzieli o klubie, tylko wciąż wisiałem na telefonie z Francją. Liga angielska była moją wymarzoną, ale gdybym podpisał, nie byłbym sobą, nie byłbym szczęśliwy.
Chodziło o pieniądze?
Zawsze o nie chodzi. W marcu przedłużyłem umowę z Rennes, umówiliśmy się na kilka rzeczy. Niektóre zapisy nie zostały zrealizowane. Dostałem coś, a klub chciał, bym później to zwrócił. To, na co zasłużyłem grą. No i Rennes mogło na mnie zarobić olbrzymie pieniądze.
Jak teraz wygląda pańska sytuacja w klubie?
Po wyjeździe ze zgrupowania pojechałem na tydzień do Szczecina. Miałem tam świetnego fizjoterapeutę, układałem wszystko w głowie. Ochłonąłem, przez telefon powiedziałem trenerowi Christianowi Gourcuffowi, że potrzebuję kilku dni. Powiedział, że mnie rozumie, że mam się wyleczyć, że chce, bym wrócił i grał. Nie wiedział nawet, o co poszło w Burnley. A po moim powrocie zobaczył, jak bardzo mi zależy. Gdy powiedział, że nie wystąpię w meczu z Monaco, bo nie jestem gotowy, poprosiłem o zgodę na występ w rezerwach. Dawno nie grałem, brakowało mi rytmu. Gourcuff był w szoku, nie spodziewał się, że reprezentant Polski, który latem walczył o półfinał Euro, będzie chciał grać w drugiej drużynie. Ostatecznie wróciłem do pierwszej jedenastki.
Nawałka bał się, że zostanie pan odsunięty od składu.