Gdy w piątej minucie doliczonego czasu Robert Lewandowski najwyżej wyskoczył do wrzuconej przez Jakuba Błaszczykowskiego piłki i strzelił gola na 2:1 dla Polski, nawet obecni na trybunie honorowej Andrzej Duda z Aleksandrem Kwaśniewskim padli sobie w ramiona. Prawda jest jednak taka, że trafienie Lewandowskiego oszczędziło piłkarzom, a przede wszystkim selekcjonerowi, rumieńców wstydu.
Od 30 minuty reprezentacja Polski grała w przewadze jednego zawodnika. A mimo to mecz z Armenia wyglądał jak otwieranie konserw bez pomocy otwieracza. Dla Ormian nie stanowiło to wielkiej różnicy – i tak bronili się w siedmiu we własnym polu karnym. Jedynym, co ucierpiało po odesłaniu urodzonego we Francji Gaëla Andoniana pod wcześniejszy prysznic, była jakość ich ataków. Stały się jeszcze bardziej sporadyczne. A jednak w czwartej minucie doliczonego czasu gry, kilkanaście sekund przed trafieniem Lewandowskiego, sam na sam z Łukaszem Fabiańskim znalazł się Aras Özbiliz. Prawoskrzydłowy postanowił uderzyć obok bliższego słupka, ale jego strzał minimalnie chybił. Ormianin powinien był w tamtej sytuacji trafić – a gdyby zdobył gola niemal z całą pewnością bramki Lewandowskiego by nie było. A wiadomość, że ćwierćfinalista Euro 2016, przegrał u siebie ze 112. drużyną rankingu FIFA obiegłaby świat.
To był najgorszy mecz o punkty za kadencji Nawałki. Dominował chaos, piłkarze grali na nie swoich pozycjach i na nie swoim poziomie. Zawodnikom nie pomagał Nawałka – zmiany, które przeprowadził nie wniosły dużo, mówiąc mocno eufemistycznie. Paweł Wszołek, który się pojawił 34. minucie za kontuzjowanego Artura Jędrzejczyka (tym samym Maciej Rybus przeniósł się na lewe skrzydło) nie dał zespołowi nic. 20 minut przed końcem na murawie pojawił się Bartosz Kapustka, który zastąpił słabego i bezproduktywnego Kamila Grosickiego, ale i jego wejście nie spowodowało jakościowej zmiany. Kamil Wilczek zmienił irytująco niedokładnego Łukasza Teodorczyka, ale w dwóch znakomitych sytuacjach uderzał piłkę z siłą dziecka – najpierw nogą, chwilę później głową.
Jedyny pozytyw tego meczu to oczywiście trzy punkty zdobyte i jeszcze większa wiara w Roberta Lewandowskiego. Z początku, to także jemu zapisano trafienie z 48 minuty, ale powtórki wideo pokazały iż był to samobójczy gol Hayra Mkoyana. Lewandowski ma już 40 goli, jedno trafienie dzieli go od zajmującego trzecie miejsce w klasyfikacji wszech czasów Kazimierza Deyny. Po takim meczu Deyna jednak nie byłby dumny.