Rzeczpospolita: Minęły cztery lata, od kiedy jest pan prezesem PZPN, za tydzień wybory, w których ubiega się pan o drugą kadencję. Dużo dobrego zrobiliście?
Zbigniew Boniek: Odczuwam wielką satysfakcję z tego, jak się polska piłka zmieniła. To nie jest PR, jak niektórzy lubią mówić. Nie wydaliśmy na takie działania nawet pół złotówki. Od początku zmieniliśmy futbol w każdym elemencie i na każdym etapie. Teraz trzeba te działania kontynuować przez cztery–sześć lat, tak by nie było już możliwości powrotu do tego stanu, który zastaliśmy, przychodząc do PZPN. Jeśli ktokolwiek rzuci mi dowolne hasło, odpowiem, co przez te cztery lata zmieniliśmy. W ogóle nie wspominam o aspekcie czysto sportowym, ale czy ktoś wcześniej pomyślałby, że zdobędziemy mistrzostwo Europy kobiet do lat 17? Nasze zmiany to system naczyń połączonych. Wystarczy spojrzeć na to, co się dzieje w wojewódzkich związkach, a to przecież są nasi najważniejsi partnerzy, chociażby w kwestii szkolenia młodzieży. Nie kluby, nie ekstraklasa, tylko związki lokalne. Dziś w tych związkach nastąpiły ogromne zmiany, byli piłkarze przejmują władzę.
Czyli jest pan zadowolony?
Jak Boga kocham, jestem cholernie zadowolony z tego, co zrobiliśmy. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że w Polsce wszyscy mają do wszystkich pretensje, że dziś dziennikarze siedzą za biurkiem, zamiast chodzić na mecze, i wydaje im się, że na wszystkim się znają. Stopień agresywności jest duży. Ale nie przejmujemy się, jestem usatysfakcjonowany tym, jak wygląda PZPN i nasza sytuacja finansowa. Śmieszy mnie, gdy słyszę, że to korporacja, która zamiast wydawać, trzyma pieniądze na kontach i stara się je w ten sposób pomnożyć...
...to słowa pańskiego konkurenta Józefa Wojciechowskiego.