Kiedy piłkarze pojawią się na murawie Santiago Bernabeu, w Polsce będzie dobiegała godzina 13.00. W Azji będzie wieczór – idealna pora, by przerwać świąteczne przygotowania, usiąść z rodziną przed telewizorem i zobaczyć swoich idoli w akcji.
– Dbamy nie tylko o kibiców, którzy przychodzą na stadiony. Mamy też wielu sympatyków z różnych kontynentów, którym nie zawsze odpowiada godzina rozgrywania spotkań w Europie. O nich również musimy się zatroszczyć – przekonuje prezes hiszpańskiej La Liga Javier Tebas.
Gwiazdy futbolu narzekać nie mogą, zarabiają krocie za to, że kopią piłkę nie tylko wieczorową porą przy sztucznym świetle. Fani w Europie, traktowani dotychczas po królewsku, muszą zrozumieć, że dzięki otwarciu na nowe rynki kluby mogą budować nowe stadiony, dokonywać wzmocnień, bić transferowe rekordy i zapełniać gabloty kolejnymi trofeami.
Biuro w Szanghaju
W Hiszpanii – tak jak w Anglii, Niemczech czy Włoszech – wiedzą, gdzie stoją konfitury. Chiny, Indie i Japonia to prawie trzy miliardy potencjalnych kibiców. Nic więc dziwnego, że wakacyjne tournée po Azi stało się dla klubów obowiązkowym rytuałem.
Robert Lewandowski może krytykować sens wyjazdu do Chin czy do Singapuru (za dużo meczów, za mało treningów), ale rachunek ekonomiczny musi się zgadzać. Bayern podróżuje za Wielki Mur regularnie od pięciu lat, kilka miesięcy temu otworzył w Szanghaju swoje biuro.