Łączy nas Piechniczek

Antoni Piechniczek został uhonorowany przez senat Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach tytułem doktora honoris causa.

Publikacja: 20.10.2021 18:46

Łączy nas Piechniczek

Foto: Akademia Wychowania Fizycznego im. Jerzego Kukuczki w Katowicach

Ta najwyższa godność rozmaitych uczelni trafia najczęściej w ręce naukowców, jeśli nawet wybitnych, to nieznanych powszechnie. W ręce gwiazd sportu i cenionych trenerów – znacznie rzadziej. Już w XXI wieku AWF w Gdańsku przyznał ten tytuł Kazimierzowi Górskiemu oraz Irenie Szewińskiej. To wszystko, jeśli chodzi o listę sportowych sław.

Wyróżnienie dla Antoniego Piechniczka, samo w sobie tyleż zasłużone, co wyjątkowe, pokazało coś jeszcze. Kilkadziesiąt osób ze Śląska, Krakowa, Warszawy, Łodzi, Wrocławia i innych miast przyjechało na katowicki AWF, aby w szczególnym dniu być z bohaterem. Kilku selekcjonerów, ponad dwudziestu reprezentantów Polski, uczestników mundiali, piłkarzy i trenerów ligowych, profesorów wyższych uczelni, prezydentów miast.

Nikt ich nie zmuszał. Zdarzało się, że przed laty nie wszyscy się nawzajem lubili i miewali do Piechniczka rozmaite anse. Tyle że te lata minęły, a on, choć już w roli stojącego z boku obserwatora, wciąż jest. Im więcej czasu mija od mundialu w Hiszpanii, przybywa frustracji związanych z meczami kolejnych reprezentacji i ich trenerów, tym częściej wracamy do wspomnień.

Reprezentacja złożona w większości z zawodników występujących w polskich klubach, selekcjoner z dyplomem warszawskiej AWF, noc stanu wojennego, a oni, na mundialu eliminują Peru, Belgię, Związek Radziecki, Francję, a z Włochami – mistrzem świata – grają jak równy z równym.

Piechniczek jest przykładem modelowej drogi, jakiej poza nim nie przebył nikt inny. Z chorzowskim Zrywem zdobył tytuł mistrza Polski juniorów, z Ruchem – seniorów, z Legią – Puchar Polski. Już w roli trenera doprowadził Górnika Zabrze do mistrzostwa Polski, a Esperance – Tunezji. Z reprezentacją Polski dwukrotnie zagrał na mistrzostwach świata, a Tunezję prowadził na igrzyskach olimpijskich w Seulu.

To są informacje dość powszechnie znane, stawiające Antoniego Piechniczka w krótkim rzędzie najwybitniejszych postaci polskiej piłki. Ale nie tylko dlatego w jednym z najradośniejszych dni w jego życiu chciało z nim być tak liczne grono przyjaciół i znajomych.

On, niezależnie od sukcesów liczniejszych niż porażki, pozostawał zawsze sobą, chłopakiem z Chorzowa Batorego, któremu świat nie przewrócił w głowie, i z którym można się było napić piwa z gwinta.

Nie potrafię być wobec niego obiektywny. Nasza znajomość zaczęła się 1 maja 1964 roku i przez kilkanaście lat była zdecydowanie jednostronna. Tego dnia „moja" Legia pokonała w finale Pucharu Polski po dogrywce Polonię Bytom 2:1. Obydwie bramki dla Legii strzelił bytomianin Henryk Apostel. Na środku obrony grali studenci: Antoni Piechniczek z AWF i Jacek Gmoch z Politechniki Warszawskiej. Po meczu podrzucaliśmy z radości piłkarzy, a mnie, małemu w tłumie zachwyconych kibiców, przypadła do trzymania noga Piechniczka. On miał 22 lata, ja piętnaście.

Kiedy poznaliśmy się już naprawdę, ja – warszawiak – spełniałem swoje marzenia o dziennikarstwie, a on – chorzowianin – robił prawdziwą karierę trenerską w Odrze Opole. No i jakoś tak wyszło, że od ponad czterdziestu lat, mimo dzielących nas odległości, mentalnie jesteśmy ze sobą blisko.

Kiedy po mundialu 1982 robiłem reportaż o dniu pracy Antoniego Piechniczka, zrobiła się z tego doba. Zaprosił mnie na noc do swojego mieszkania przy ulicy Wrocławskiej w Chorzowie, żebym „lepiej zrozumiał Śląsk". Mama Antka, pani Magdalena, przygotowała roladę z kluskami i modro kapusto, Zyta Piechniczkowa wyjęła nalewkę.

Antek nie bał się wpuścić mnie do swojego domu, pozwalał na treningi biegowe z piłkarzami po Beskidach, razem graliśmy w piłkę (no, raczej on grał, a ja tylko byłem obok), przeżywaliśmy mecze na Stadionie Śląskim, w Niemczech, Meksyku, Tunezji... Dziś takich bezinteresownych relacji między trenerem a dziennikarzem niemal się nie spotyka.

Widziałem, jak przeżywa fakt, że trzecie miejsce kadry Kazimierza Górskiego jest w odczuciu Polaków lepsze niż trzecie miejsce w Hiszpanii. I jak walczył z trzy miesiące młodszym Leo Beenhakkerem, który być może dlatego stał się sławnym trenerem, że urodził się w Rotterdamie, a nie w Chorzowie. A na mundialach i finałach Euro nie wygrał ani jednego meczu.

Podczas swojego wykładu na AWF Piechniczek o Górskim mówił wyłącznie dobrze, a o Beenhakkerze nie wspomniał. To też jeszcze jeden z przejawów klasy, jaką zawsze miał. Jest to więc już doktor honoris causa pan Antoni Piechniczek, który jednak szczęśliwie nie przestanie być „Piechnikiem" i „Antkiem".

Ta najwyższa godność rozmaitych uczelni trafia najczęściej w ręce naukowców, jeśli nawet wybitnych, to nieznanych powszechnie. W ręce gwiazd sportu i cenionych trenerów – znacznie rzadziej. Już w XXI wieku AWF w Gdańsku przyznał ten tytuł Kazimierzowi Górskiemu oraz Irenie Szewińskiej. To wszystko, jeśli chodzi o listę sportowych sław.

Wyróżnienie dla Antoniego Piechniczka, samo w sobie tyleż zasłużone, co wyjątkowe, pokazało coś jeszcze. Kilkadziesiąt osób ze Śląska, Krakowa, Warszawy, Łodzi, Wrocławia i innych miast przyjechało na katowicki AWF, aby w szczególnym dniu być z bohaterem. Kilku selekcjonerów, ponad dwudziestu reprezentantów Polski, uczestników mundiali, piłkarzy i trenerów ligowych, profesorów wyższych uczelni, prezydentów miast.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka nożna
Górnik Zabrze na ścieżce do sukcesu. Na taki sezon czekał 30 lat
Piłka nożna
Stefan Szczepłek: Wisła zdobyła Puchar Polski. Za takie mecze kochamy piłkę
Piłka nożna
Hiszpanie zapewnili Wiśle Kraków Puchar Polski. Dogrywka i wielkie emocje na Narodowym
Piłka nożna
Kolejny kandydat na trenera odmówił Bayernowi
Piłka nożna
Ostatnia szansa, by kupić bilety na Euro 2024. Kto pierwszy, ten lepszy
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił