Sprawne poruszanie się w obecnych przepisach to wyższa szkoła jazdy. Od kiedy w 1995 roku przeciętny zawodnik Jean-Marc Bosman udowodnił, że piłkarz jest normalnym pracownikiem i obowiązują go te same przepisy co spawacza w stoczni, futbolowy świat zaczął upominać się o swoje.
Zanim, po pięciu latach procesu, Bosman wygrał przed sądem swój spór ze Standardem Liege, piłkarz traktowany był przez klub jak niewolnik i nie mógł opuścić drużyny bez sumy odstępnego nawet wówczas, gdy wygasł mu kontrakt. Bosman przeniesiony został do rezerw, obniżono mu zarobki, a kiedy chciał odejść do Dunkierki, Standard zażądał dość wysokiej kwoty za transfer.
Trybunał Sprawiedliwości UE uznał, że w myśl zasady wolnego przepływu osób, każdy może decydować o swoim losie po wypełnieniu kontraktu. Wtedy też zdjęto limity dla obcokrajowców z paszportami krajów Unii Europejskiej. Piłka nożna weszła w inny wymiar. Gdyby nie Bosman, w angielskiej Premiership być może nadal kopaliby piłkę miejscowi gracze – byle dalej i byle szybciej.
W czasach kryzysu transfery za gotówkę interesują tylko bogaczy. Reszta kombinuje, sprawdza ważność umów i paragrafów, o które menedżerowie zadbali przy ich podpisywaniu.
– Transfery bezgotówkowe to ściema. Nawet jeśli nie ma kwoty transferowej, to trzeba zawodnikowi zapłacić za podpis pod umową, opłacić agenta, zwrócić koszty szkolenia i nagle okazuje się, że to kilkaset tysięcy złotych. Wielu zawodników nie dostaje pensji w swoim klubie, ale okazuje się, że zmienią klub za darmo tylko wtedy, jeśli nowy pracodawca weźmie na siebie wypłacenie im zaległych wynagrodzeń – mówił „Rz" Bogusław Leśnodorski, nowy prezes Legii Warszawa.