Piłkarze powtarzają, że na takie mecze czeka się całe życie i można się nie doczekać. Rzeczywiście, trzeba trafić na swój czas, by grać na Wembley z Anglią 17 października 1973 roku jeden z najważniejszych meczów polskiego futbolu albo wygrywać spotkania o trzecie miejsce na świecie w mundialach 1974 i 1982. Meczowi w Chorzowie towarzyszy przekonanie, że sobota 17 listopada 2007 także będzie datą do zapamiętania.
Trener Beenhakker składał tę drużynę powoli, patrzono mu na ręce, krytykowano nieraz, ale doświadczony Holender przetrwał trudne chwile i znalazł sposób, by z Polaków wykrzesać tyle, że nie przestraszyli się Portugalii i Serbii, zdobyli ważne punkty ze słabszymi drużynami i prowadzili w połowie listopada w grupie A z przewagą, która może zamienić się w pewność awansu już po przedostatniej rundzie eliminacji.
Przed meczem z Belgią kadra zamknęła się w ośrodku we Wronkach, odcięcie od świata ma służyć mobilizacji drużyny. Trener nie nauczy nikogo przez kilka dni nowych zagrywek, nie opracuje niezwykłej strategii dającej murowany sukces, ale chce, żeby piłkarze myśleli tylko o meczu, który może przejść do historii. Zapewne niewielu kibiców sądzi, że na fetowanie awansu trzeba będzie czekać do środy 21 listopada. Chyba lepiej o tym nie myśleć, bo walka z podrażnionymi Serbami na ich terenie będzie znacznie trudniejsza niż ataki na bramkę belgijską przed 47 tysiącami widzów na Stadionie Śląskim i kilkoma milionami przed telewizorami.