Zanim Holender zaczął przeciągać na swoją stronę Księżyca piłkarzy, zaprosił tam Nikolausa von Doetinchema. Młody Niemiec, dyrektor polskiego oddziału firmy marketingowej SportFive, pomagał PZPN znaleźć następcę Pawła Janasa i po pierwszej rozmowie z Beenhakkerem wiedział, że to jest ktoś, kogo szukał.
Nie ze względu na życiorys, a w nim trzy tytuły mistrza Hiszpanii z Realem, ale ten błysk w oku, zapał i ciekawość świata, które bardziej pasowały do rówieśnika von Doetinchema niż 64-latka, który zwiedził już pół świata i przeżył prawie wszystko.
Był przełom czerwca i lipca 2006 r. Mistrzostwa w Niemczech jeszcze trwały, ale już bez Polaków, wkrótce miały ruszyć eliminacje Euro w grupie, w której nikt nie dawał nam szans na awans. Kibice chcieli wreszcie trenera z zagranicy, prezes Michał Listkiewicz chciał mieć spokój.
0 - żaden piłkarz nie wystąpił we wszystkich 19 spotkaniach za kadencji Beenhakkera
Kandydatów było kilku, ale Beenhakker trzymał najmocniejsze karty. Z Trynidadem i Tobago pokazał właśnie, jak wprowadzić do finałów mistrzostw świata najmniejsze państwo, jakie kiedykolwiek w nich grało. Miał głośne nazwisko, w Polsce dobrych znajomych – Jana de Zeeuwa i Bogusława Kaczmarka – a do tego był tani. 600 tysięcy euro rocznej pensji mogło szokować polskich trenerów, ale dla większości kandydatów z zagranicy nie było propozycją, którą przyjmuje się bez namysłu.