Na pierwszym treningu Los Angeles Galaxy z udziałem Davida Beckhama pojawiło się więcej kamer niż na jakimkolwiek wcześniejszym meczu miejscowej ligi.
Po treningu do byłego kapitana reprezentacji Anglii podeszło trzech młodych zawodników. – Fajnie, że jesteś, bo wreszcie ktoś się nami interesuje, ale jak ty się właściwie nazywasz? – zapytali. To podobno nie żart. Ameryka jest piłkarską pustynią. Futbol nie przyjmie się tam niezależnie od milionów dolarów wpompowanych w promocję.
Beckham to kolejny pomysł, by przyciągnąć kibiców na stadiony Major League Soccer (MLS). Los Angeles Galaxy zapłacą mu 250 milionów dolarów za pięcioletni kontrakt. Gdy zaczął grać, przestało być wesoło. „Witamy w raju dla emerytów, Becks. Pięć meczów, zero goli, miliony na koncie” – takie transparenty zaczęły się pojawiać na trybunach.
– Ta liga jest chora. Zamiast wydawać tyle pieniędzy na jednego zawodnika, można zapewnić rozwój setkom młodych piłkarzy. Znam dobrych zawodników, którzy w czasie, gdy podpisywano kontrakt z Anglikiem, dostali propozycję rocznych zarobków w MLS w wysokości półtora tysiąca dolarów. Śmieją się, że lepszą ofertę złożył im McDonald’s, i już w piłkę nie grają – mówi „Rz” Danny Szetela, Amerykanin o polskich korzeniach, który latem przeniósł się z Columbus Crew do Racingu Santander.
MLS ciągle przynosi straty. Od powstania w 1996 roku, czyli dwa lata po organizacji w USA mistrzostw świata, które miały nakręcić koniunkturę na piłkarsko jałowej ziemi, do 2004 roku liga wchłonęła 350 milionów dolarów. Jej kierownictwo przekonuje, że na zyski przyjdzie pora już w najbliższych latach, jednak mało kto w to wierzy.