Reklama
Rozwiń

Kto jest przyjacielem, poznaję dopiero teraz

Radosław Matusiak - piłkarz Wisły Kraków i kadry o porażkach we Włoszech i Holandii, burzliwych negocjacjach w Bełchatowie i trenerach, u których nie chciałby grać nawet za milion dolarów

Aktualizacja: 13.02.2008 08:54 Publikacja: 13.02.2008 00:20

Kto jest przyjacielem, poznaję dopiero teraz

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Rz: Przeprowadzka na najbliższe pół roku z Heerenveen do Wisły to powrót przegranego czy tylko przerwa przed drugą próbą podbicia Europy?

Radosław Matusiak: Na pewno nie powrót wygranego. Nie będę nikomu oczu mydlił i czarował, że w Palermo, a potem w Heerenveen było ekstra. Gdybym dobrze grał i strzelał bramki, to nikt by mnie do Polski nie puścił. W pewnym sensie to moja porażka, ale jakieś jasne strony mimo wszystko staram się dostrzec. Czegoś się tam nauczyłem, trenowałem dzień w dzień ze świetnymi zawodnikami. Przekonałem się na własnej skórze, jak w silnych ligach wygląda walka o miejsce w składzie. Nie jest powiedziane, że do Holandii nie wrócę, choć wiele wskazuje, że w Wiśle zostanę dłużej niż pół roku. Kluby o tym rozmawiają i ja również bym tego chciał.

To dlaczego nie udało się na Zachodzie?

Może jestem za słaby, może nie dano mi szansy, zwłaszcza we Włoszech. Pretensje do siebie mam przede wszystkim o niepowodzenie w Heerenveen, bo Palermo to trochę inna historia. We Włoszech zabił mnie ciężki trening. Byłem ospały, wolny, przygotowany do gry dużo gorzej niż wtedy, gdy grałem w Bełchatowie. W Holandii odzyskałem formę, wprawdzie nie grałem w pierwszym składzie, ale czułem, że tam chcą na mnie stawiać. A we Włoszech nie, o to mam trochę żalu. Gdy strzeliłem bramkę Ascoli w swoim debiucie w pierwszej jedenastce, nawet trener Francesco Guidolin powiedział, że może trzeba było częściej wystawiać Matusiaka.

Ale potem tego nie robił.

Wkrótce przytrafiła mi się kontuzja i wtedy się załamałem. Zdałem sobie sprawę, że już długo w Palermo nie pogram i że wybór tej ligi był błędem.

A kto wymyślił Heerenveen?

Przedstawiciele klubu zgłosili się do mnie, dziś wiem, że po konsultacji z Leo Beenhakkerem. Powiedział o mnie kilka dobrych słów, a Heerenveen szybko porozumiało się z Palermo.

W Holandii przegrał pan rywalizację o miejsce w składzie nie tylko z Afonso Alvesem, ale też 34-letnim już Geraldem Sibonem.

Z Alvesem rywalizować się nie dało, był za dobry. A Sibon? Uważam się za lepszego piłkarza, ale on ma wielkie doświadczenie i świetny wpływ na drużynę. Dlatego gra. Tak tłumaczył mi trener, więc chyba trzeba mu wierzyć. Ciężko się było z tym pogodzić, choć wyniki mówią, że trener podjął dobrą decyzję. Heerenveen to rewelacja tego sezonu, jest wiceliderem ligi, strzela najwięcej bramek. W takich sytuacjach ostatnia rzecz, o jakiej się dyskutuje, to zmiany w składzie.

Afonso Alves od kilku dni jest już w Middlesbrough, w czerwcu odchodzi z Heerenveen obecny trener. Może jednak lepiej było zostać i walczyć?

Kiedy wracałem do Polski, transfer Alvesa nie był pewny, a ja nie chciałem ryzykować, że dalej będę grał po 15 minut.

Zwykle polski piłkarz wyjeżdża na Zachód z hukiem, a wraca po cichu. W pana przypadku powrót też był głośny: burzliwe negocjacje z GKS Bełchatów, nagrania rozmów z klubem ujawnione przez pańskiego ojca, gdy się okazało, że do porozumienia nie doszło...

Nawet nie wiedziałem, że ojciec (Janusz Matusiak, dyrektor szkoły piłkarskiej w Łodzi, jest też menedżerem syna – red.) nagrywa ostatnią część negocjacji. Dobrze się stało, że zabrał dyktafon. Przecież panowie z władz kopalni w Bełchatowie, do której należy klub, próbowali wszystkich przekonywać, że to ja co chwila podbijałem stawkę. Gdyby nie nagranie, wszyscy by myśleli, że przyjechał gwiazdor z zagranicy i chciał z klubu wyciągnąć nie wiadomo ile. Teraz jest jasne, kto kłamie. To wszystko było niepoważne. Jechałem do Bełchatowa z Holandii przekonany, że wszystko jest już ustalone. Spakowałem rzeczy, wynająłem samochód, żeby je przewiózł, zostawiłem w Heerenveen pusty dom, jak to przy przeprowadzce na pół roku. Po przyjeździe się okazało, że nasze wcześniejsze ustalenia już nie obowiązują, a władze kopalni z każdą kolejną turą rozmów zmieniają warunki, zawsze na moją niekorzyść. W pewnym momencie odniosłem wrażenie, że tu chodzi tylko o to, by mój ojciec wstał i powiedział: „Nie zgadzam się”. No to się udało.

Komu w Bełchatowie zależy na tym, żeby rozbić klub?

Trzeba pytać tam. Ja widzę tylko, że są ludzie, dla których dobro drużyny jest mniej ważne niż własne ambicje. I na pewno nie są to ani trener Lenczyk, ani prezes GKS Jerzy Ożóg. Trzeba szukać wyżej. Tego, co mnie spotkało, zupełnie nie rozumiem. Byłem gotowy grać za nieduże pieniądze, a coś przecież dla Bełchatowa zrobiłem. Rok temu mogłem odejść za 300 tysięcy euro, bo taka suma była wpisana do kontraktu, a przy okazji sam sporo zarobić. Proponowano mi okrągły milion euro, ale chciałem być w porządku wobec GKS. Ze względu na to, co razem przeżyliśmy, zmieniliśmy umowę i klub zarobił dużo więcej.

W Wiśle nie było problemów z negocjacjami?

W ogóle nie było negocjacji. Dyrektor Jacek Bednarz zaproponował warunki i w trzy minuty było po sprawie. Pieniądze naprawdę były na dalekim planie. Ja tu przyjechałem się odbudować, odzyskać pewność siebie.

I walczyć o Ligę Mistrzów, bo tytuł mistrza Wisła ma już niemal zapewniony.

To wielki klub, czeka na awans do LM od lat i na niego zasługuje. Po to są obecne transfery. Do Krakowa przychodzą piłkarze młodzi, ale już z doświadczeniem. Gdy są ambicje, chęci, a do tego umiejętności, to wcześniej czy później musi się udać.

Wisłę wybrał pan też ze względu na Macieja Skorżę, widząc, jak w Krakowie wyciągnął z zapaści kilku innych piłkarzy?

Oczywiście. Nigdy nie wybiorę drużyny, w której jest zły trener, choćby bajecznie płaciła. Przekonałem się u Oresta Lenczyka, że dobry fachowiec z przeciętnych zawodników może zrobić bardzo dobrą drużynę. A zły – odwrotnie, co można było zobaczyć w Wiśle, gdy był tam Dan Petrescu. Są jeszcze tacy trenerzy w polskiej lidze, do których bym nie poszedł nawet za milion dolarów.

Do pierwszego składu reprezentacji ma pan dziś dużo dłuższą drogę niż przed wyjazdem do Włoch.

Rozmawiałem z trenerem Beenhakkerem przed meczem z Czechami. Powiedział, że powołuje Artura Wichniarka, bo mnie już dobrze zna, a jego nie. Akurat wśród polskich napastników nie ma tłumu takich, co by kolejka w kolejkę grali za granicą i strzelali bramki. Wierzę, że swoje szanse jeszcze dostanę. Grałem w kadrze 12 razy, strzeliłem pięć bramek. Nie jest to zły wynik.

Wyjeżdżał pan z Polski jako gwiazda poklepywana przez wszystkich po plecach i ulubieniec dziennikarzy, opowiadający im o kolekcjonowaniu win i grze na giełdzie. Teraz przyjaciół ubyło?

Ja ulubieńcem? Wątpię. Ja mam taki sposób bycia, że trudno mnie lubić, a przynajmniej mam wrażenie, że większość jest do mnie nastawiona na nie. Trudno, z wiatrakami walczył nie będę. Kto jest przyjacielem, poznaję dopiero teraz.

Łukasz Garguła jest jeszcze zawodnikiem PGE GKS Bełchatów. Wydział Gier PZPN na wczorajszym posiedzeniu nie rozstrzygnął, czy w kontrakcie piłkarza z GKS jest tzw. klauzula odstępnego, pozwalająca na wykupienie go za 300 tysięcy euro. Tak twierdzi Garguła, który, po tym jak GKS pozwolił Matusiakowi odejść do Wisły Kraków, nie widzi już dla siebie przyszłości w klubie. Działacze Bełchatowa upierają się, że suma odstępnego została wykreślona przy ostatniej renegocjacji kontraktu. O rozstrzygnięcie wystąpiła do WG Wisła, która chce skorzystać z klauzuli. – Pojawiły się pewne wątpliwości, więc wystąpiliśmy do Orange Ekstraklasy o przedstawienie kopii kontraktu Garguły – powiedział przewodniczący wydziału Wojciech Jugo. – Na spotkaniu 20 lutego mają też być przedstawiciele obu klubów.

Piłka nożna
Żegluga bez celu. Michał Probierz przegranym roku w polskiej piłce
Piłka nożna
Koniec trudnego roku Roberta Lewandowskiego. Czas odzyskać spokój i pewność siebie
Piłka nożna
Pokaz siły Liverpoolu. Mohamed Salah znów przeszedł do historii
Piłka nożna
Real odpalił fajerwerki na koniec roku. Pokonał Sevillę 4:2
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Piłka nożna
Atletico gra do końca, zepsute święta Barcelony
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku