W Anglii, Francji, Hiszpanii i we Włoszech wszyscy sędziowie ligowi są zawodowcami. W Norwegii oraz Holandii – tylko najlepsi. W Niemczech zawodowstwa formalnie nie ma, ale w praktyce jest. Sędzia główny otrzymuje za prowadzenie meczu w Bundeslidze 8 tysięcy euro. Dla takiej kwoty można już zrezygnować z innych prac.
W Polsce tak wysokich zarobków nie będzie. Grzegorz Gilewski jako sędzia główny będzie dostawał miesięcznie 12 tysięcy złotych brutto, a asystenci Rafał Rostkowski i Maciej Wierzbowski – po 8 tys. Sędziowie mają swoje firmy i będą wystawiać związkowi faktury. Muszą za te pieniądze dojechać na mecz, zapłacić za hotel, ubezpieczyć się, opłacić podatek i koszty przygotowania. W przypadku tej trójki dochodzą jeszcze pieniądze za mecze międzynarodowe. Wyjazd na Ligę Mistrzów to dla sędziego głównego zarobek rzędu 3–4 tysięcy euro.
Wierzbowski urodził się w roku 1971, Rostkowski – 1972 a Gilewski – w 1973. – Mentalnie jestem sędzią zawodowym od 4–5 lat, a w praktyce od dwóch – mówi Rostkowski. – Decyzja związku jest usankcjonowaniem stanu faktycznego.
Rostkowski miał 15 lat, kiedy chciał się zapisać na kurs sędziowski. W PZPN skierowali go do Warszawskiego OZPN, a tam powiedzieli mu, żeby przyszedł, jak podrośnie. Uparł się i nie dość, że rozpoczął kurs, to rok później podszedł do sędziego Michała Listkiewicza i zaproponował mu współpracę. Listkiewicz był tak zaskoczony, że się zgodził. Zabierał go jako liniowego na mecze pokazowe, aż doprowadził do pierwszej ligi.
Rostkowski ma za sobą współpracę z “Gazetą Wyborczą” i funkcję zastępcy kierownika działu warszawskiego “Życia”. Cztery razy zmieniał pracę, żeby móc sędziować. Nie założył rodziny, nie ma dzieci. Żyje z gwizdka. To jego zawód i miłość.