Dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” nazwał mecz w Bazylei „Wieczorem niemieckich strzelców”. Nawet Łukasz Podolski, zagubione cudowne dziecko niemieckiej piłki, w przedostatniej minucie zdobył bramkę. Podobnie Miroslav Klose, a Mario Gomez – dwie, jak przystało na najskuteczniejszego niemieckiego piłkarza Bundesligi.
Nikt już chyba nie będzie chciał słuchać narzekań komentatorów, że bohaterowie mistrzostw świata albo są kontuzjowani, albo bez formy. Wiele reprezentacji chciałoby mieć takie problemy. W dwóch ostatnich meczach z gospodarzami mistrzostw, na najważniejszych stadionach Euro 2008 – w Wiedniu i teraz w Bazylei – Niemcy strzelili siedem bramek. Nie stracili żadnej, a Jens Lehmann, który w kadrze rozegrał w ostatnich miesiącach więcej meczów niż w Arsenalu Londyn, w Bazylei był bezbłędny.
Najlepszy na boisku był jednak Gomez, wychowany w Szwabii syn Hiszpana i Niemki. Grał z taką swobodą, jakby chodziło o kolejny ligowy mecz VfB Stuttgart. To po jego strzale w 23. minucie bramkarz Diego Benaglio źle odbił piłkę, a Klose był tam gdzie trzeba i dał Niemcom prowadzenie. Dwa kolejne gole zdobył Gomez – jednego strzałem zza pola karnego, drugiego w sytuacji sam na sam z bramkarzem.
Potem swoje zrobił jeszcze Podolski i trener Joachim Loew mógł wejść po meczu do studia niemieckiej telewizji na stadionie w Bazylei dumny jak paw. Prowadzący Szwajcarów Kobi Kuhn ledwo zdobył się na podniesienie głowy, przyznał że Niemcy od początku do końca robili na boisku co chcieli.
Kuhn przynajmniej nie miał żadnych złudzeń. Trener Austriaków Josef Hickersberger po środowym wieczorze w Wiedniu długo będzie się zastanawiał, czy z jego drużyną jest tak dobrze jak do 35. minuty meczu z Holendrami, czy tak źle jak w końcówce pierwszej połowy i w całej drugiej.