Rz: Nie chce pan już prowadzić naszej reprezentacji?
Leo Beenhakker: Jeśli ktoś tak sądzi, to znaczy, że mnie nie zna. Nie jestem człowiekiem, który ucieka od problemów, który potrafi tylko błyszczeć w świetle kamer po zwycięstwie, a kiedy przychodzi trudny moment, mówi „do widzenia”. Wyjechałem do domu, chcę odpocząć, jednak nie waham się, czy dalej prowadzić reprezentację Polski, mimo że po zakończeniu Euro dostałem kolejne dwie oferty. Odmówiłem, podziękowałem, jeszcze nie skończyłem swojej pracy.
Nie zaskoczyła pana krytyka w mediach?
To normalne, że po takim występie przez pierwsze dni rządzą emocje. Ludzie nie myślą racjonalnie, tylko plują na trenera. Zniknąłem z Polski po to, żeby dać im czas na ponowne używanie głowy. Może napiją się herbaty i będą potrafili odpowiedzieć, dlaczego kolejny występ zakończył się niepowodzeniem. Może wymyślą, że nie za wszystko odpowiada zły Leo, że zwolnienie go i rezygnacja z dwóch czy trzech piłkarzy nie uzdrowi polskiej piłki? A może system szkolenia jest zły albo Polacy nie umieją grać z najlepszymi? Przeanalizujmy, co takiego stało się w Rosji czy Turcji, że są tak daleko przed nami.
Krytykuje się pana nie tylko za grę drużyny. Miał pan powoływać tych, a nie innych zawodników do reprezentacji, żeby później sprzedać ich do Holandii. Podobno kupił pan nawet mecze z Kazachstanem i Belgią w eliminacjach...