Do rywalizacji przystąpiło 16 reprezentacji, pozostały dwie najlepsze. Zwycięstwo Grecji w Euro przed czterema laty pokazało, że mistrzem może zostać niekoniecznie drużyna z czołówki w rankingu FIFA lub najlepsza w opiniach kibiców, ale taka, która najlepiej przygotuje się do turnieju. Która potrafi rozgrywać mecze na wysokim poziomie co cztery dni i utrzymać formę przez trzy tygodnie.
Tym razem Grecy nie mieli tyle szczęścia, a ich rolę odgrywali Turcy. To dzięki ich fascynującej grze, niezwykłej ambicji, golom zdobywanym w końcówkach meczów z Czechami i Chorwacją, bezbłędnie strzelanym karnym turniej stał się atrakcyjniejszy. Kibice lubią takie drużyny i piłkarzy, którzy nic sobie nie robiąc z niskich notowań, jadą na mistrzostwa i pokonują teoretycznie lepszych od siebie. Dlaczego Polakom, nie gorszym piłkarzom od Turków, zabrakło takiego hartu ducha?
Niespodzianek było więcej. Francja w żadnym z trzech meczów nie zagrała dobrze, więc żegnano ją bez większego żalu. A to przecież wicemistrz świata. Musi pojawić się znowu ktoś w stylu Zinedine’a Zidane’a, czy wcześniej Michela Platiniego, aby zdolni francuscy napastnicy mogli wykorzystać swój talent. Nie jest stratą odpadnięcie mistrzów świata – Włochów. Oni wprawdzie przegrali dopiero w ćwierćfinale, ale mało kto ich żałował. Nie da się zwyciężać, grając pasywnie, faulując lub symulując faule. To się nie może podobać.
Portugalii nie pomógł nawet Cristiano Ronaldo, marzący o tym, żeby Euro ugruntowało jego pozycję najlepszego piłkarza świata. Nie udało się. Cristiano Ronaldo bardzo się starał, ale myślał o zwycięstwie Portugalii w takim samym stopniu jak o przejściu do Realu Madryt. Portugalia przegrała, on może pozostać w Manchesterze. To jest dopiero nieszczęście. A co mają mówić Holendrzy, którzy wygrali pierwsze trzy mecze i kiedy wydawało się, że są na najlepszej drodze do powtórzenia sukcesu sprzed 20 lat, doznali upokarzającej porażki z Rosją. Rosjanie nadchodzą. Za rok, za dwa mogą być potęgą światową. Zaczęli turniej od porażki, odrodzili się jednak, a styl, w jakim pokonali najpierw Szwecję, a potem Holandię, zrobił na wszystkich wielkie wrażenie. Rzadko się zdarza, żeby trener przegranej drużyny wchodził do szatni przeciwnika i gratulował mu zwycięstwa. A tak właśnie postąpił Marco van Basten uczący się dopiero trenerskiego zawodu.
Guus Hiddink jest w innej sytuacji. On czego dotknie, wszystko zamienia w złoto. Sześć lat temu wdzięczni za zwycięstwa w mundialu Koreańczycy przyznali mu honorowe obywatelstwo. Teraz Hiddink jest na najlepszej drodze do otrzymania obywatelstwa rosyjskiego.