Jeśli czasami mówi się górnolotnie o wartościach wychowawczych sportu, to właśnie mamy tego przykład. Zapatrzeni w gole, rekordy i ułamki sekund (niejednokrotnie z dopingiem w tle) nie zwracamy uwagi na to, co naprawdę wartościowe. Ideę turnieju wymyślili dwaj ludzie – honorowy prezes Polonii Jerzy Piekarzewski i Kazimierz Górski. Piekarzewski, zwany Pekinem, jest jednym z ostatnich prawdziwych warszawiaków, którzy jeszcze działają w sporcie. Kiedy wybuchło powstanie, miał dziesięć lat i razem z matką w dziecinnym wózeczku dowoził powstańcom granaty. Dwa lata później przeżywał mistrzostwo Polski zdobyte na stadionie Legii, bo boisko Polonii na Konwiktorskiej wciąż było zryte gąsienicami tygrysów, które tędy przeszły niejeden raz. W to boisko wsiąkła krew 11 zabitych powstańców.
Mecenas Ryszard Parulski, mistrz świata w szermierce, prezes Towarzystwa Olimpijczyków Polskich i członek komitetu honorowego turnieju, przeżył Powstanie Warszawskie niedaleko stadionu Polonii, przy Zakroczymskiej. Bomba trafiła w dom, w piwnicach którego chronili się mieszkańcy Nowego Miasta. Matka znajdowała się dwa metry od syna. Nie przeżyła. Został sam. Miał sześć lat.
Zmarły niedawno trener Ryszard Kulesza, gracz Polonii, był niewiele starszy, kiedy hitlerowiec wrzucił go pod czołg. Ledwo udało mu się wygrzebać spod rosnącego w oczach pancerza. Inny warszawiak, zawodnik Polonii, Gwardii i Legii Edmund Zientara, stracił rodziców w odstępie kilku tygodni wojny. Kiedy własowcy prowadzili go na egzekucję ze starszymi, jakiś Niemiec wziął go za kark i wyrzucił z kolumny. Matka byłego piłkarza Legii i reprezentacji Polski Władysława Stachurskiego była z nim w ciąży, kiedy jej męża hitlerowcy rozstrzeliwali na Nowogrodzkiej.
Dzieci biorące udział w turnieju złożą dziś kwiaty pod pomnikiem Małego Powstańca przy Podwalu. Zastanowią się, dlaczego taki mały chłopiec, ich rówieśnik, ma na głowie za duży niemiecki hełm z biało-czerwoną wstążką. Zwiedzą też Muzeum Powstania Warszawskiego. Pewnie dostaną jakieś albumy, ktoś im coś opowie, o 17 usłyszą syreny.
Kazimierz Kutz pisał, że kiedy zawiózł do Warszawy scenariusz filmu „Sól ziemi czarnej”, członkowie komisji uznali go za mistyfikację, ponieważ nie słyszeli o powstaniach śląskich. Trzeba było specjalnego poświadczenia wojewody śląskiego generała Jerzego Ziętka. Kutz swoimi filmami „odkrył” powstania dla Polski.