Pojutrze mecz ze Słowacją. Po nim Polska może skończyć pierwszą część eliminacji jako samodzielny lider Nasza piłka, pełna nieudolności, afer i skandali, znów na jakiś czas zamieniła się w bajkę. W jeden wieczór, tak jakby ktoś pstryknął palcami. Kibice znowu wierzą, wyśmiewani zawodnicy są bohaterami, a kolejne zwycięstwa nagle wydają się być oczywiste.
Role były przecież rozpisane inaczej. Leo Beenhakker odejdzie ośmieszony wynikiem meczu z Czechami, kurator znów wejdzie do związku, bo już nie będzie czego żałować, a temat "zwalnianie trenera i zatrudnianie następcy" doda skrzydeł niejednemu kandydatowi na nowego prezesa PZPN. I znów nic z tego. Przyparta do ściany reprezentacja odbiła się od niej do wielkiego zwycięstwa. Tak jak dwa lata temu, też w październiku, w meczu z Portugalczykami. Wygrała z jedną z najlepszych drużyn Europy, ma nad Czechami już sześć punktów przewagi. Może trudno ten sukces logicznie wytłumaczyć, ale jakie to ma znaczenie. Dziś liczy się tylko 14 bohaterów, którzy pokonali Czechy. A zwłaszcza dwaj z nich, Paweł Brożek i Jakub Błaszczykowski.
Gdy spiker w Chorzowie wyczytywał imiona piłkarzy i czekał aż kibice wykrzyczą nazwiska - czasami odpowiadała mu cisza. Takiego składu mało kto się spodziewał. W ataku zamiast Łukasza Sosina Brożek. W bramce nie Łukasz Fabiański, a Artur Boruc. Z lewej strony obrony Jakub Wawrzyniak. Beenhakker podobno aż pół godziny przekonywał swoich asystentów, by postawić na Wawrzyniaka, a nie Jacka Krzynówka.
Piłkarze potrzebowali mniej niż pół godziny by pokazać, że to były dobre decyzje. Była 27. minuta, gdy dwóch byłych kolegów z Wisły Kraków rozpoczęło jedną z najpiękniejszych akcji tych eliminacji. Brożek oddał piłkę Błaszczykowskiemu i pobiegł szukać sobie miejsca bliżej pola karnego. Błaszczykowski ruszył na czterech Czechów, dwa razy był bliski przewrócenia się, ale odzyskał równowagę, minął rywali i podał do Brożka. Ten zobaczył wysuniętego Petra Cecha i strzelił zza pola karnego do siatki. To jego pierwszy bardzo ważny gol w bardzo ważnym meczu. Beenhakker podniósł w górę obie ręce. Ostatnio taką radość mógł pokazywać tylko w reklamie, kiedy stojąc na przystanku autobusowym dyrygował kibicami wywieszającymi flagi na balkonach.
Po drugim golu, w 52. minucie, Beenhakker poszedł na całość. Rozłożył ręce tak jakby udawał samolot i odwrócił się w stronę trybun. Gol był przepiękny. Roger podał do Błaszczykowskiego, piłkarz Borussii biegł sam przez 30 metrów z piłką przy nodze, szybciej niż goniący go obrońcy, grający na co dzień w największych klubach. Gdy wpadał w pole karne, miał po lewej stronie rzucającego się wślizgiem Tomasa Ujfalusiego, a przed sobą Cecha. Oni byli przestraszeni, on spokojny. Uderzył lekko, technicznie, lobem. Jak później przekonywał, wiedział, że bramkarz Chelsea zawsze rzuca się na boki.