Duńscy filmowcy przez ponad miesiąc towarzyszyli reprezentacji Tybetu w piłce nożnej w czasie jej przygotowań do pierwszego międzypaństwowego meczu w historii. To wydarzenie niezwykłe, bo oficjalnie obywatele tego kraju muszą uznawać zwierzchnictwo Chin. Drużyna składa się z emigrantów mieszkających w Indiach.
– Trudno znaleźć kraj, który chciałby z nami zagrać, ale Grenlandia się zgodziła – mówi Karma Ndogup, pasjonat futbolu, przewodniczący Tybetańskiego Związku Piłki Nożnej. – Z nikim nie walczymy, nie zwalczamy żadnego reżimu. Po prostu chcemy grać w piłkę nożną.
Kiedyś trenował, ale nigdy nie miał okazji zagrać w Europie. Ma nadzieję, że taką szansę dostaną jego podopieczni. Marzy, by wśród nich pojawili się gracze na miarę Ronaldo. Piłkarzom, a właściwie kandydatom na piłkarzy, pomaga duński trener Jens Espensen.
Na razie piętrzą się jednak kłopoty. Nie wszyscy zawodnicy otrzymują paszporty, a warunki do trenowania są co najmniej trudne. Piłkarzom nie przeszkadzają jednak spartańskie warunki – wszyscy śpią w jednej sali na piętrowych łóżkach. Na boisku jest pełno błota, kępki wysuszonej trawy, a także ludzie i zwierzęta, bo wiedzie tamtędy droga publiczna. – Boisko wygląda jak Flandria w czasie I wojny światowej – kwituje trener.
Ale i komplementuje zawodników za ich serce do gry, którym nadrabiają braki umiejętności. Na boisku nie są agresywni, a oprócz treningów ważną częścią dnia jest dla nich modlitwa. – Rodzice nauczyli nas, że trzeba modlić się za cały świat, za wszystkie istoty i wtedy człowiek modli się również za siebie – opowiada jeden z zawodników.