Mariusz Lewandowski, Roger i Robert Lewandowski strzelali ładne bramki, Łukasz Garguła im podawał, kibice śpiewali „Gramy u siebie”, a potem „Dziękujemy” – z takimi wspomnieniami łatwiej będzie przeczekać zimę i stanąć w marcu do kolejnego meczu eliminacji mistrzostw świata.
W Dublinie Polacy zrobili wiele, by wygrać, a do tego mieli szczęście po swojej stronie. Po meczu ze Słowacją mogli zwątpić, że jeszcze kiedyś się do nich uśmiechnie, ale w Irlandii uśmiechało się wiele razy. Choćby wówczas, gdy w drugiej połowie Dariusz Dudka w akrobatyczny sposób wybijał piłkę z linii bramkowej, gdy ten sam Dudka dwa razy zatrzymywał wślizgiem rywali mających przed sobą tylko Łukasza Fabiańskiego, gdy w jednej z ostatnich akcji meczu Kevin Kilbane trafił z bliska w nogi Rogera, a nie do bramki, gdy przed przerwą dwa razy minimalnie niecelnie uderzał Damien Duff.
Beenhakker opowiadał o meczu z chmurną miną, ale może to wina przeziębienia, bo raczej piłkarzy chwalił, niż ganił. Mówił, że z 85 minut jest zadowolony, z pozostałych nie. Chodziło mu przede wszystkim o chaos w końcówce, gdy w ciągu pięciu minut z 2:0 dla Polski zrobiło się 3:2.
[wyimek]Dublin był wczoraj biało-czerwony, a zwłaszcza Croke Park. Oby tak było także wiosną w Belfaście [/wyimek]
Lawina ruszyła po rzucie karnym za faul rezerwowego Tomasza Jodłowca na Stephenie Huncie. Hunt zdobył gola, w następnej akcji Robert Lewandowski pięknym strzałem pokonał Shaya Givena, ale spokojnie było tylko przez kilkadziesiąt sekund. W 90. minucie Polacy źle wybili piłkę, Andrews strzelił zza pola karnego i Irlandczycy już do końca doliczonego czasu nie schodzili z polskiej połowy boiska. Na szczęście bez efektu i to polscy piłkarze świętowali po ostatnim gwizdku razem z kibicami.