To był mecz straconych szans. Nie tych pod bramką przeciwnika, bo Polacy strzelali tylko dwa razy – i to lekko. Szans straconych przez młodych piłkarzy, którzy mogli udowodnić, że są w stanie zastąpić tych bardziej doświadczonych. W Johannesburgu okazało się, że przed nimi daleka droga do podstawowego składu.
Nie udało się także poprawić atmosfery wokół drużyny. Jeśli w dwóch pozostałych meczach towarzyskich – z Irakiem jutro i Grecją w sierpniu – nie będzie lepiej, a nic na to nie wskazuje, jesienią o punkty będą walczyć zawodnicy ze spuszczonymi głowami.
Kadra zagrała bardzo osłabiona. Beenhakker mówił, że nikt nie da mu gwarancji, iż we wrześniu dziewięciu podstawowych piłkarzy nie będzie kontuzjowanych i dlatego mecz z RPA ma dla niego duże znaczenie. Teraz wie już, że Jakub Wilk na pewno nie jest gotowy, by zastąpić Ebiego Smolarka, Sławomir Peszko – Jakuba Błaszczykowskiego, a Bartosz Bosacki nie będzie grał lepiej niż skreślony po mistrzostwach Europy Mariusz Jop.
Polacy grali wolno, bez pomysłu i sił. Jedynego gola stracili w szóstej minucie, kiedy za akcją rywali nie nadążyli Bosacki i Jakub Rzeźniczak, a Thembinkosi Fanteni strzelił do pustej bramki. Trener RPA Joel Santana zapowiedział, że jego drużyna za rok jako gospodarz mundialu nie zawiedzie. Zwycięstwo nad Polską to za słaby dowód na to, że trener ma rację. Chłopcy Beenhakkera okazali się jeszcze słabsi od słabych Afrykanów.
Kiedy w 26. minucie Jacek Krzynówek dostał żółtą kartkę za grę na czas przy zbyt długim wrzucaniu piłki z autu, widać było, że mecz w Johannesburgu będzie dla kadry bolesnym testem. Krzynówek naprawdę nie miał komu podać, wszyscy stali za plecami przeciwników. Nazywany przez Beenhakkera „piranią” Łukasz Trałka biegał tak powoli, że nie zorientował się nawet, kiedy nie miał już piłki przy nodze, bo zdążył mu ją zabrać przeciwnik.