Marzenia były większe. Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Ameryka przygotowywała się do mistrzostw świata, których była gospodarzem, powstał program rozwoju futbolu, zakładający, że w roku 2010 USA będą mistrzami świata. Teoretycznie jest to jeszcze możliwe, a wyniki reprezentacji w ostatnich latach świadczą o tym, że po takiej informacji ludzie przestali pukać się w czoło. Po zwycięstwie w półfinale nad Hiszpanią akcje Amerykanów jeszcze bardziej poszły w górę i można już sobie wyobrazić jak bardzo zmieniłaby się hierarchia, gdyby udało im się pokonać Brazylię w finale.
Ameryka Północna jest ostatnim kontynentem nie opanowanym jeszcze przez futbol, mimo że czynione w przeszłości próby i kilka innych faktów zdawały się wyznaczać właściwą drogę. Pierwszym z tych faktów stało się trudne do wytłumaczenia zwycięstwo nad Anglią, podczas mistrzostw świata w roku 1950. Amerykańska reprezentacja powstawała trochę na zasadzie pospolitego ruszenia. Informacje o osobach potrafiących grać w piłkę przekazywano sobie pocztą pantoflową. W ten sposób do amerykańskiej kadry trafił lwowiak Adam Wolanin. I taki zespół pokonał Anglię 1:0, po golu jedynego Mulata wśród białych, Haitańczyka Joe Gatjensa, który studiując w USA dorabiał na utrzymanie jako kucharz.
Ameryka potrafiła jednak tylko jeden raz. Sukces odbił się większych echem na świecie niż w USA, więc nie miał żadnego wpływu na rozwój piłki. Przełom nastąpił dopiero prawie ćwierć wieku później. Pod koniec lat 60. powstała Północnoamerykańska Liga Piłkarska (NASL), El Dorado dla piłkarzy Europy i Ameryki Łacińskiej. Jedni wpadali zarobić przez miesiące wakacyjne, inni wiązali się umowami na lata, zmieniając kluby bez ograniczeń, jakie były w Europie. Ameryka zwabiła Pelego, Franza Beckenbauera, Johana Cruyffa, Eusebio, George’a Besta, Gerda Müllera, Carlosa Alberto i dziesiątki innych wielkich mistrzów. Do Kazimierza Deyny (San Diego Sockers) należy rekord skuteczności w jednym meczu - cztery gole i pięć asyst.
Cosmos Nowy Jork, należący do tureckich biznesmenów był w połowie lat siedemdziesiątych najbogatszym klubem świata. Na mecze ligi NASL przychodziło po kilkadziesiąt tysięcy widzów, a mimo to, w roku 1984 rozgrywki padły. Położyły je zbyt duże odległości między miastami i brak zainteresowania telewizji. Ale w tym samym roku mecze piłkarskie podczas igrzysk olimpijskich w Los Angeles obserwowało na stadionach po sto tysięcy widzów. To było wyzwanie.
Wkrótce Stany Zjednoczone zgłosiły swoją kandydaturę jako organizatora mistrzostw. Kampanię prowadziły po mistrzowsku. Nawet prezydent FIFA, Brazylijczyk Joao Havelange głosował na Amerykanów, mimo że jego kraj też stanął w szranki. Sekretarz stanu Henry Kissinger, autentyczny miłośnik piłki nożnej, stał się najbardziej znanym ambasadorem idei w świecie polityki. Pele też zabiegał o głosy na rzecz Ameryki. Wszystko przyniosło sukces w roku 1988, w którym USA wygrały wyścig.