Rok temu w Bratysławie reprezentacja Polski przegrała ze Słowacją 1:2 po dwóch golach strzelonych w ostatnich minutach przy sporym udziale Artura Boruca.
Wczoraj Słowacy musieli wygrać, by zająć pierwsze miejsce w grupie i być pewnym wyjazdu do RPA. Wygrali po golu Seweryna Gancarczyka już w trzeciej minucie. Słowenia, która pokonała San Marino 3:0, zagra w barażu.
Gol samobójczy na samym początku meczu świetnie wpisywał się w to, co od kilku miesięcy działo się wokół naszej reprezentacji. Gancarczyk nie był atakowany przez rywala, mógł spokojnie przyjąć piłkę, poczekać kilka sekund i wybrać najlepszy wariant. Bez zastanowienia wybrał najgorszy.
Śląsk, tak jak cały kraj, zaatakowała wczoraj zima, boisko pokryte było śniegiem, piłkarze ślizgali się, a piłka często zachowywała się dziwnie. Dziwnie było też na trybunach, bo więcej kibiców dopingowało gości, a rozśpiewane i kolorowe zazwyczaj trybuny naszego „kotła czarownic” tym razem biły po oczach pustką. Ci, którzy przyszli, nie wierzyli w zwycięstwo, powtarzali, że chcą zobaczyć mecz historyczny, bo najsmutniejszy.
Piłkarzy mamy słabych, atmosfera jest fatalna, ale przegrywając ze Słowacją i wysyłając ją na mundial, zrobiliśmy krzywdę kibicom z całego świata, bo to chyba najsłabszy finalista.