Równoległe rzeczywistości, w których funkcjonował ostatnio PZPN, wreszcie się zeszły. W czwartek związek mógł ogłosić już oficjalnie, że Franciszek Smuda jest nowym selekcjonerem kadry. Ma nim być przynajmniej do Euro 2012. Kontrakt podpisze wkrótce, według informacji “Rzeczpospolitej” będzie zarabiał około 100 tysięcy złotych miesięcznie, czyli dwa razy mniej niż głosiły plotki.
Okoliczności, w jakich głosowano nad wyborem Smudy, tylko potwierdzają, że wszystko było ustalone dużo wcześniej. Trudno traktować poważnie przecieki, że im bliżej posiedzenia zarządu, tym większe były szanse Henryka Kasperczaka, skoro w głosowaniu Smuda dostał aż 15 głosów na 16. Wstrzymał się tymczasowy trener kadry Stefan Majewski.
Kasperczak był wczoraj w hotelu Sheraton, gdzie obradował zarząd, był nawet dość przekonujący w okazywaniu żalu, że nie dano mu szansy, ale na posiedzeniu w ogóle o tym nie dyskutowano. Prezes Lato poinformował, że na placu boju zostało dwóch kandydatów, Smuda i Kasperczak, a potem zarekomendował Smudę. Powiedział członkom zarządu, że o objęciu posady selekcjonera związek chciał też rozmawiać m.in. z Pawłem Janasem oraz Maciejem Skorżą, ale obaj odmówili, bo wiążą ich kontrakty w klubach.
Lato nie przedstawił nawet żadnego uzasadnienia, dlaczego rekomenduje wybór Smudy. Zrobił to dopiero wiceprezes Antoni Piechniczek, na prośbę jednego z członków zarządu. Piechniczek mówił m.in. o tym, że zarząd musi wziąć pod uwagę opinię publiczną. Jak to ujął: związek nie może się tą opinią kierować, ale lekceważyć jej też nie może.
Taka jest prawda o wyborze Smudy. PZPN postawił na niego, bo wie, że z polskich trenerów tylko on da szansę na uspokojenie nastrojów kibiców. To oni, podnosząc bunt w ostatnich tygodniach, zapewnili Smudzie tę posadę.