[i]Korespondencja z Poznania[/i]
Lech nawet nie próbował grać odważnie. Chociaż być może największej odwagi wymagało od trenera Jacka Zielińskiego właśnie takie ustawienie drużyny: by broniła skromnego 1:0 wywalczonego tydzień temu w Dniepropietrowsku.
Ta jedna bramka zdecydowała, że Lech za sam awans do LE zarobi kilka milionów złotych, a w rundzie grupowej do podniesienia będzie miał kolejnych kilka. Że może zagrać z takimi potęgami jak Liverpool, Juventus, Porto czy Villarreal. Można wybrzydzać na styl gry, ale żeby docenić, ile Lech osiągnął, trzeba spojrzeć na listę tych, którzy awansowali razem z nim. W porównaniu z większością tych klubów mistrz Polski jest biedakiem. Był też nim w porównaniu z Dnipro, a jednak awansował.
Przez cały mecz mistrzowie Polski nie oddali ani jednego celnego strzału, ale poza pierwszym kwadransem także Ukraińcom nie pozwolili na wiele. Zieliński na prawej pomocy wystawił Marcina Kikuta, za nim – Grzegorza Wojtkowiaka. Po meczu był dumny ze swojego manewru, podkreślał, że dzięki tym piłkarzom Jewhen Konoplianka zupełnie sobie nie pograł, a Witalij Denisow zamiast groźnych rajdów zajmował się tylko wrzucaniem piłki z autu.
Zieliński od początku sezonu miał trudne dni. Jego Lech nie strzelał goli, przegrał mecz o Superpuchar, z trudem wyeliminował Inter Baku, przegrał walkę o Ligę Mistrzów z przeciętną Spartą Praga. Dnipro od Sparty było lepsze, groźniej i szybciej atakowało.