Zaczyna się kolejna sześciomiesięczna podróż przez to, co w futbolu najbardziej wyrafinowane i najlepiej wypromowane. Trzy jesienne miesiące rundy grupowej, trzy wiosenne pucharowej, z metą tym razem na Wembley, znów w sobotę, 28 maja.
Tytułu broni Inter Mediolan. A właściwie broni też czegoś więcej: uroku starego porządku, w którym klub mógł być kaprysem bogacza, topiącego w nim własne miliony. Z takich szaleńców można się było śmiać, i śmiano się, gdy Massimo Moratti wydawał setki milionów, a Inter wciąż nie mógł zdobyć Pucharu Europy. Można było patrzeć na nich z respektem podszytym wstrętem, jak kiedyś na Silvio Berlusconiego bawiącego się Milanem, potem Romana Abramowicza pompującego Chelsea do rozmiarów europejskiego giganta, a dziś na szejka Mansoura z Manchesteru City.
Ale co innego kpić, co innego takiej rozrzutności zabraniać. A do tego właśnie wzięła się UEFA. Główny cel to wyciągnięcie futbolu z zadłużenia, ale najbardziej skomplikuje się życie takich jedynowładców.
Patrzymy na ostatnie sezony nieumiarkowania, “finansowego dopingu”, jak go nazwała UEFA, wydając mu wojnę rozpisaną na kilka etapów. Pod hasłem finansowego fair play, z najważniejszym przykazaniem dla klubów: nie będziesz wydawał więcej, niż zdołasz zarobić. Albo inaczej: nie będziesz wydawał dużo więcej. Bo pewne straty są dopuszczalne.
Fair play zacznie obowiązywać w 2012 roku i przez pierwsze trzy sezony można będzie mieć łączne manko do 45 mln euro, a przez następne trzy już tylko 30 mln (chyba że chodzi o wydatki na szkolenie młodzieży – tu limitów nie będzie). Dla porównania: Barcelona w poprzednim sezonie straciła ponad 70 mln, a szejkowie z Manchesteru ponad 100. Gdyby system obowiązywał już teraz, oba kluby zostałyby zapewne wyrzucone z europejskich pucharów. Kara ma być uzależniona od skali przekroczenia limitu. A do jej wymierzania wynajęto byłego premiera Belgii Jeana Luca Dehaene. Będzie szefem komisji kontroli wydatków.