Wielki świat przyjechał do małego Enschede i okazało się, że różnicy nie widać. Holenderski mistrz z prowincji, z miasta pod granicą z Niemcami, nie grał z Interem jak równy – on był od obrońców Pucharu Europy lepszy. A na pewno efektowniejszy.
Ze wszystkich niedocenianych drużyn, które wczoraj walczyły z potęgami, zagrał najmądrzej. Nie zabijał futbolu, a taka była cena remisu Glasgow Rangers z Manchesterem United w rezerwowym składzie. Nie oddawał rywalom piłki tak często i nie biegał za nimi tak bezradnie jak Panathinaikos za Barceloną, a piłkarze Bursasporu za rywalami z Valencii, co skończyło się porażkami różnicą czterech goli.
Mistrz Grecji nawet prowadził na Camp Nou po genialnym odegraniu piłki piętą przez Djibrila Cisse i strzale Sidneya Govou, ale zabrakło pomysłu, co zrobić z przewagą i niedługo później zaczęły się popisy Leo Messiego: dwie bramki, akcja, po której Pedro strzelił z bliska do siatki, uderzenie w poprzeczkę, niewykorzystany rzut karny. Gola strzelił też David Villa, nie do wiary, ale swojego pierwszego w Lidze Mistrzów.
Pep Guardiola po porażce w lidze z Herculesem wystawił wszystkich najlepszych i Barcelona była sobą. Inter dopiero swojego rytmu szuka, na razie lata nisko, a Rafa Benitez prosi o czas, co jest pewną odmianą, bo jako trener Liverpoolu prosił najczęściej o więcej pieniędzy na transfery.
Twente nie zbiła z tropu nawet bramka Wesleya Sneijdera na 1:0. Trener Michel Preud’homme był kiedyś świetnym bramkarzem, ale jako trener bardziej od obrony ceni atak, żąda szacunku dla piłki, podań, a nie wykopów. Na bramkę Sneijdera jego piłkarze odpowiedzieli golem Theo Janssena z rzutu wolnego, a potem zmusili do błędu bohatera poprzedniego sezonu: Diego Milito strzelił po rzucie rożnym samobójczego gola.