Odra przez lata patrzyła, jak z ekstraklasy spadają uznane firmy: Górnik Zabrze, Widzew Łódź, Lech Poznań czy GKS Katowice, a sama, choć nieraz była na krawędzi, to jednak zawsze wychodziła z opresji. Od czasu, kiedy w 1996 roku wywalczyła awans, nie spadła. W pierwszym sezonie zajęła nawet trzecie miejsce w lidze i reprezentowała Polskę w europejskich pucharach.
Co jakiś czas z Wodzisławia w świat wyruszał zawodnik, który potem robił większą lub mniejszą karierę na krajowym podwórku: Marcin Nowacki, Marcin Radzewicz, Aleksander Kwiek, Piotr Piechniak czy bramkarze Mariusz Pawełek i Wojciech Skaba.
Kłopoty zaczęły się wtedy, gdy wydawało się, że przed klubem rozłożono czerwony dywan przed wejściem na salony: od kiedy udziały w Odrze kupiła czeska firma Rovina. W Wodzisławiu zapomnieli, co oznacza słowo „spokój”. W rundzie jesiennej drużynę prowadziło aż czterech trenerów i w efekcie Odra skończyła na ostatnim miejscu w lidze.
Zimą wydawało się, że wszystko zmierza ku lepszemu. Dyrektorem sportowym został lokalny biznesmen Dariusz Kozielski, który namówił do gry w Wodzisławiu m.in. Arkadiusza Onyszkę i Mauro Cantoro. Miejsca w ekstraklasie uratować się jednak nie dało, choć zespół grał dużo lepiej, i piłkarze wyjechali. Zostali ci mniej znani, którzy z trenerem Leszkiem Ojrzyńskim mieli znaleźć drogę powrotną do ekstraklasy. Na razie jej nie znaleźli. Ojrzyński stracił w czwartek pracę.
Nie ma też Dariusza Kozielskiego, który przez kilka ostatnich miesięcy był nawet prezesem. Podał się jednak do dymisji, twierdząc, że jego plany ratunkowe torpedował czeski udziałowiec. Co najciekawsze, właściciel akcji Zdenek Zlamal twierdzi, że nie wie, co się dzieje w klubie, bo działa za pośrednictwem Zdenka Zdrahala, wybranego niedawno na prezesa w miejsce Kozielskiego.