Ze stadionu na uniwersytet jest w Moguncji kilka kroków. Stadion to kameralny blaszak. Schludny, ale mały i nieprzystający do Bundesligi. Za to uniwersytet – piękny, duży, jeden z najbardziej cenionych w Niemczech. Oczywiście imienia Gutenberga, bo z nim się głównie to miasto kojarzy. I z karnawałem, z przyciągającą turystów starówką nad Renem, z winnymi knajpkami, bo w okolicy powstają świetne rieslingi.
[srodtytul] Firma z garażu [/srodtytul]
Kibiców Moguncja nigdy nie przyciągała. Zanim tej jesieni wybuchł w mieście wielki futbol, miejscowa drużyna – już 105-letnia – była symbolem przeciętności. Dopiero w 2004 r. pierwszy raz wydarła awans do Bundesligi. Potem spadła, wróciła, niedawno zaczęła dopiero piąty sezon w ekstraklasie.
I to jak zaczęła. Nie ma drugiego takiego lidera w największych ligach Europy. FSV Mainz wygrało sześć pierwszych meczów, pokonało elitę niemieckiego futbolu: Wolfsburg, Stuttgart, Werder i tydzień temu Bayern na jego stadionie. A teraz zagra o wyrównanie rekordu Bundesligi. W sobotę zmierzy się u siebie z Hoffenheim (o 13.30, retransmisja w Eurosporcie 2 o 17.30). Siedem meczów z rzędu na początek sezonu potrafiły wygrać tylko Bayern w 1995 r. i Kaiserslautern w 2001 r.
Nie najgorsze wyniki jak na drużynę pierwszorzędnych piłkarzy drugorzędnych. Jak na klub, który jego menedżer Christian Heidel nazywa najbardziej szarą myszą Bundesligi i który nigdy nie zajął miejsca wyższego niż dziewiąte. FSV Mainz jest jak z chińskiego przysłowia, że cierpliwy to i kamień ugotuje. Tu z niczym się nie spieszą, nie przejmują niepowodzeniami, a przede wszystkim znają swoje ograniczenia. Kiedyś wycofali się na kilka lat z zawodowej piłki, bo uznali, że stać ich tylko na ligę amatorów. Czy stawiać nowy stadion, dyskutowali kilkanaście lat – budowa właśnie trwa.